Czas na rodzinne podsumowania
Po długim trekkingu w deszczu siedliśmy dzisiaj do kolacji. Na przekór, nie poszliśmy po raz kolejny na jedzenie koreańskie, które mimo wielu prób, serc naszych nie skradło, ale zasiedliśmy do stołu przy najlepszej pizzy na wyspie Jeju.
Przed nami wprawdzie trzy ostatnie dni w Korei, ale po dziesięciu tutaj przyszedł czas na podsumowania. Zrobiłam mini wywiad rodzinny. Zapytałam o największe niespodzianki, zaskoczenia i niespodziewane odkrycia. Zebrało się tego na dwa wpisy na bloga.



Toalety w Korei
Zaczynamy: jako pierwszą miłą niespodziankę wymieniamy toalety, są wszędzie, ogólnodostępne, bardzo czyste. Te w hotelach często mają dodatkowe opcje jak podgrzewana deska, mycie pupy, podmywanie, wiatraczki, wentylację, dmuchawę. Oczywiście, że zajęło nam to za każdym razem trochę czasu i nie obyło się bez sytuacji śmiesznych, zanim rozgryźliśmy mechanizm przycisków, ale to miła niespodzianka.
Kolejkowy savoir-vivre po koreańsku
Kolejki to coś bardzo koreańskiego, ludzie karnie ustawiają się w kolejkach przy drzwiach nadjeżdżającego metra czy pociągu. Wiedzą dokładnie, gdzie zatrzyma się który wagon. Bardzo karnie czekają, kilkukrotnie przestawiali nas, byśmy nie stali w przejściu. Ciekawie rezerwują sobie miejsce w kolejce, Maciej był świadkiem kolejki po bilety, kiedy to zamiast człowieka leżał na podłodze notes, gazeta, etui od okularów „trzymając kolejkę”.

Sztućce? Tylko na życzenie
Zosi brakowało w restauracjach i tych zwykłych i tych hotelowych – sztućców. Za każdym razem dostawaliśmy w zestawie pałeczki (metalowe) i łyżkę, nie było widelca ani noża. Nawet przy śniadaniu w hotelach sztućce były tylko na zapytanie.

Uwaga na przejściach – pieszy nie ma pierwszeństwa
Ważne: na przejściu dla pieszych pierwszeństwo ma ZAWSZE samochód. Naprawdę. Bądźcie czujni. Skutery, motocykle, auta zawsze zdecydowanie wjadą na przejście, nie liczcie, że ktoś z nich się zatrzyma gdy będziecie stali przy przejściu, a nawet gdy na nim już będziecie. To zadanie dla Was, by przemknąć przez jezdnię pomiędzy autami.

Światła i chaos na drodze
Do dzisiaj nie do końca zrozumieliśmy zasady działania tutejszych świateł drogowych. Niby jest czerwone, ale jak jest zielona strzałka, to można skręcić w lewo, na tym samym czerwonym świetle widzieliśmy kierowców skręcających w prawo, a i takich, którzy nic nie robili sobie ze świateł i jechali prosto. Poza tym utrapieniem są radary i ograniczenia prędkości. Mamy wypożyczone auto na Jeju i na pewno nie jest przyjemnością prowadzenie go przy takiej ilości zakazów i obostrzeń. Bardzo długi czas oczekiwania na zmianę świateł.
Metro – punkt dla Korei
Zaskoczeniem dla nas było świetnie działające metro, bardzo dobrze oznakowane także po angielsku. Nie raz i nie dwa przekonaliśmy się, że ludzie chętnie ustępują miejsca dzieciom. Nawet seniorzy, nie dali się namówić, że to im należy się miejsce siedzące i naciskali na to, by to nasza Zosia siedziała, a oni stali. W ogóle w metrze, na ulicach widzieliśmy więcej osób starszych niż młodszych. Byliśmy w miastach w ciągu tygodnia, ale i w weekend. Aktywni starsi Koreańczycy jechali na zakupy, do parku, na spacer. To ich mijaliśmy podczas trekkingu czy na spacerze na plaży. Młodzieży, ale i dzieci nie widzieliśmy zbyt często.

Psy w wózkach
Niezrozumiałe zjawisko. Wózki jak porządne dla lalek, z falbankami, z podusią i kołderką, a w nich pieski. Od całkiem małych po średnie. Wszystkie obowiązkowo ubrane w kubraczki, nierzadko w czapeczki. Wyprowadzane na spacer przez samotne panie, młodsze i starsze, ale i pary w różnym wieku. Dziwne to było. Ubranek dla piesków bez wózków nie wspominamy, to normalka.
Pośpiech bez „przepraszam”
Koreańczycy jak idą to szturmem przed siebie. Nie zważają na innych. Metro, pociąg, sklep, przejście, byle szybciej, byle pewniej, nerwowo i zdecydowanie. Przepychają się, potrącają, nie zważają na innych. Możesz dostać plecakiem, możesz dostać torbą. „Przepraszam” nie usłyszysz.

Gdzie się podziały tatuaże?
Społeczeństwo, które nie ma tatuaży. Widzieliśmy JEDNEGO chłopaka z wytatuowanymi przedramionami, poza tym naprawdę nie ma tatuaży.
Kimchi – nie każdy to pokocha
Wiem, co powie wielu z Was, kimchi to religia, ale niestety nie dla nas. Oczywiście były wyjątki, super marynowane marchewki czy dymka, ale globalnie kimchi to osobliwy delikates. A przecież na kiszonkach to my się jako Polacy znamy. Poza tym, że ostre i czerwone to nijakie w smaku. Ostre, owszem, ale niesłone i mdłe. Bardzo liczyłam, że oryginalne kimchi koreańskie mnie do siebie przekona, mam nawet odwagę, by napisać, że kimchi w wydaniu polskim smakuje mi lepiej niż to oryginalne.

Koreańska kuchnia – dużo, ale czy dobrze?
To idąc za ciosem, nasza rodzina nie zakochała się w lokalnej kuchni. Choć dzielnie próbowaliśmy dań z długiej listy potraw do spróbowania. Jadaliśmy zarówno na stoiskach na targach, w lokalnych małych restauracjach jak i lokalach bardziej eleganckich, hotelowych i ulicznych. Staraliśmy się próbować dań w różnym wydaniu. Były więc różnej maści placki, szaszłyki, owoce morza, obowiązkowy grill, zupy z makaronem, ryż z dodatkami, nawet zupki zalewajki, kluski ryżowe, kluski gryczane, długie i krótkie, grube i cienkie. Najpierw był element zaskoczenia, nowości, ale później już powtarzalność i jednak zupełnie nie nasze smaki. Kuchnia jest ciężka i mało wyrafinowana. Wiem, że spotkam się z brakiem zrozumienia wielu z Was – ale oceniamy to rodzinnie. Wolimy inne smaki. Objedzenie jednak wracamy.






Kawiarniowy raj (ale bez herbaty)
Za to wielkim zaskoczeniem są wszędobylskie kawiarnie, wprawdzie już mrożone americano to nie zawsze nasz pierwszy wybór, ale ilość kawiarni lokalnych i międzynarodowych robi naprawdę wielkie wrażenie. Otwarte od rana do późnych godzin wieczornych. Są wszędzie, w metrze, pod ziemią, w wieżowcach, hotelach, sklepach spożywczych. Szkoda, że brakuje gorącej herbaty w restauracjach, ale to już drobiazg. Piwo dobre, wina brak, soju nie do zaakceptowania.
Napoje kolorowe bardzo słodkie i jest ich ogromny wybór.

Pomocni, ale nie zawsze komunikatywni
Ludzie nadzwyczaj pomocni i życzliwi, ciekawi nas, choć nie nachalni. Przyjaźni, ale nie zainteresowani nami jako turystami. Zosia łamała niektórych serca i próbowali nas zagadywać, pytać o jej wiek i imię. Pomocni, nawet nieproszeni o pomoc przystawali i oferowali chęć wsparcia. Na co dzień mało kolorowi, raczej czarno – biało – szarzy i raczej nie uśmiechający się. Mówiący głośno, robiący wrażenie jakby się kłócili albo pokrzykiwali na siebie. A to po prostu taki język. Skoro o językach mowa, nawet w miejscach turystycznych bardzo ograniczona znajomość angielskiego. Za to wszyscy znają aplikacje tłumaczące to co potrzeba z koreańskiego na angielski i na odwrót. Świetnie radzą sobie z nimi kierowcy taksówek, panie w informacjach turystycznych czy panie w kasach biletowych. Oczywiście spotkaliśmy kilka osób świetnie mówiących po angielsku. Z tymi, z którymi mieliśmy okazję porozmawiać, zaskakiwali nas brakiem odpowiedzi na zupełnie proste pytania. Nie do końca jestem przekonana, że rozumieli angielski tak samo dobrze jak w nim mówili. No bo jak wytłumaczyć brak znajomości ceny paliwa osoby, która na co dzień jeździ samochodem. Albo brak wiedzy na temat godzin otwarcia kawiarni, w której się pracuje. Albo cen biletów kolejki, będąc osobą sprzedającą do niej bilety.
Palarnie są, palaczy nie widać
Papierosy: jest ich wszędzie sporo do kupienia, widziałam naocznie wiele osób, które kupowały papierosy w kioskach, ale nie widać palących osób. Kilkukrotnie mijaliśmy palarnie w parkach czy przed biurowcami, ale to nic w porównaniu do ilości ludzi zamieszkujących na przykład Seul.
Za tydzień kolejna porcja niespodziewanych odkryć rodzinnych w Korei.
Zobacz naszą relację z rodzinnej majówki w Korei Południowej ZOBACZ!