Wroclove trudna miłość wakacyjnego weekendu

[su_carousel source=”media: 397,398″ link=”lightbox” title=”no”][su_carousel source=”media: 381,377″ link=”lightbox” title=”no”][/su_carousel]

Planować to piękna rzecz…

Wakacyjny weekend, piękna pogoda, całe dwa dni wole. Poza tym dwie przesympatyczne rodziny, dwie lingwistyczne znajomości i przyjaźnie, dzieciaki w wieku moich maluchów, wszystko przemawia za Wrocławiem na najbliższy weekend.

5-6.08, od dawna zaplanowany, uzgodniony, potwierdzony czas na Wrocław, niestety nie tylko przeze mnie jak się okazało na miejscu. I choć w tym samym czasie można było na przykład jechać nad morze, gdzie zanotowano najcieplejszy weekend tego lata, albo dać się zachwycić przepięknymi żaglowcami w Szczecinie, być wśród gwiazd i mediów, które co pół godziny w każdych weekendowych wiadomościach donosiły na bieżąco o wyjątkowej atmosferze ze Szczecina stojąc to przed jedną lub drugą pływająca jednostką, wreszcie można było jechać nawet do Rozóg na pograniczu Mazur i Kurpi, które na cały tydzień stały się gospodarzem światowych mistrzostw w Indiace. Kto nie wie o czy mowa, to rodzaj gry zespołowej wywodzącej się z Brazylii, a polegający na odbijaniu „przerośniętej” lotki jak do badmintona także z piórami, tyle że rękami lub przedramieniem.

Hydropolis polecam

Ale nie, pół Polski, a może nawet i cała Polska ten weekend także postanowiła spędzić we Wrocławiu. I choć Wrocław to wielkie miasto i mające moc atrakcji, to wszyscy wybrali te same miejsca. W sobotę nie było tak strasznie, zgodnie z zaleceniami wykupiłam bilety online do Hydropolis. Reklamowane jako najnowocześniejsze muzeum wody, porównywane z Centrum Kopernika musiało być na naszej mapie zwiedzania Wrocławia. Wstyd się przyznać, ale spóźniliśmy się 20 minut. Bilety wykupowane są na określoną porę i nawet na wydruku widnieje upominające odwiedzających zdanie, iż godzina musi być przestrzegana i nie ma możliwości jej zmiany.

Na miejscu okazało się jednak, że pani w kasie przymknęła mocno oko i mogliśmy już o 12:21 rozpocząć wizytę w Hydropolis. Pewnie mamy zbyt małe dzieciaki by w pełni móc docenić to miejsce, kiedy my wczytywaliśmy się w bardzo ciekawe informacje na kolejnych stronach rzutników i przewijanych ekranów to maluchy ciągnęły nas już dalej. Uwielbiam takie miejsca, od razu mam pomysł komu chciałabym to pokazać i z czym porównać, z jakim miejscem widzianym na świecie by utrzeć nosa tym niedowiarkom, którzy tęsknią za takimi nowoczesnymi muzeami w Polsce. Jak dla mnie bomba, pomysł, realizacja, architektura i oczywiście sam temat wiodący czyli woda.

A dodatkowo te rzeki, wodospady, tamy, które już widziałam i te, które wiem, że teraz warto jeszcze zobaczyć to mi się szczególnie podobało.

Zoo niedzielną porą to pomyłka

W niedzielę za to zaplanowaliśmy zoo. Bilety także kupione zawczasu, by szybko wejść do środka, tym razem już bez konkretnej godziny. Po niedzielnym śniadaniu, jeździe offroad autem terenowym przyszła pora na zoo. Niepokojąco wyglądał korek na jedynej drodze dojazdowej, a kiedy tuż przed nami pan kierujący ruchem wystawił tablicę „brak miejsc” na parkingu przed Halą Stulecia miałam już niepokojące myśli o tym co czeka nas w środku. Jednak miejsca znalazły się kawałek dalej na otwartym bardzo spontanicznie i jakże w porę parkingu przy stadionie sportowym (z pewnością taka sytuacja nie zdarzyła się tu po raz pierwszy). Do zoo tryumfując weszliśmy mijając długaśną kolejkę do automatów biletowych – z naszymi papierowymi biletami już w ręce. Szybko odnaleźliśmy tablice kierujące nas do Afrykarium. Po to przyjechaliśmy tutaj dzisiaj. To magiczne miejsce, nagłośnione w całej Polsce, bacznie śledziłam doniesienia o jego otwarciu, potem zdjęcia, relacje, teraz wreszcie jestem przed gigantycznym budynkiem, wspaniałą jego bryłą i palmami, i …kolejką wijącą się niczym anakonda zawijając kilka razy przed budynkiem, stawem, za palmami i jeszcze raz łamiąc się tak kilkukrotnie. Nie do wiary…

I co teraz? Stać jak setki innych osób z nadzieją, że to sprawnie się przesunie, dreptać jeden za drugim by wejść do Afrykarium i takim ślimaczym tempem sunąć przed siebie by z niego wyjść, czy poddać się i wraz ze zrezygnowaną częścią tłumu odwiedzić misie, żyrafy i lwy?

Nie dyskutujemy która opcja jest najlepsza, idziemy na mini spacer po zoo, jednak największą trakcją tego miejsca dzisiaj okazują się sami ludzie, których jest tutaj na tyle dużo, że przytłaczają sobą wszystkie zwierzaki…

Szkoda, jednak wakacje, weekend, piękna pogoda to zabójcze trio dla zwiedzających. Uciekamy na Rynek, gdzie tylko przy sklepach z lodami naturalnymi widać spore grupki klientów, deptak i parki już spokojne i zbawiennie puste.

Cóż, wracamy tam po sezonie, Afryka przecież otwarta jest cały rok.