Mrówki są pożyteczne – reguła numer jeden
Jestem Wam winna opowieść o mrówkach w Ugandzie. A było to tak.
Piękna lodge na końcu świata, właściwie przy granicy z Ruandą. Magiczne położenie. Chatki rozstrzelone, by zadbać o należytą odległość i intymność pomiędzy gośćmi. Dbałość o każdy szczegół. Wspaniała okolica. W dole oczko wodne widziane zarówno z tarasów poszczególnych domków wkomponowanych w skalne podłoże jak i z basenu, który robi tu tak zwaną robotę.
Dotarliśmy do lodży popołudniem i od razu wiedzieliśmy, że jesteśmy tu za krótko. Często tak mam w magicznych miejscach i wiem, że grupa ma bardzo podobne odczucia. Udało mi się jednak tak ustawić program, by zadowolić wszystkich.
Ruszyliśmy na zwiedzanie parku. Safari łódką po jeziorze w poszukiwaniu hipopotamów, ale i ptactwa wodnego. Było cudnie!
Potem wytworna kolacja. Wszyscy wyposażeni w latarki, bo często zdarza się, prąd po prostu zostaje wyłączony i tyle, na trochę starcza lokalny generator, ale potem są już tylko afrykańskie ciemności. Gospodarze zadbali o nas byśmy po pysznej kolacji mogli jeszcze chwilę posiedzieć przy ognisku. Uwielbiam takie momenty! Tylko świetliki dookoła, żaby w tle, odezwała się szarańcza i cykady. I my wpatrzeni w magiczne iskierki skaczące w ognisku. Takie wieczory to przywilej i luksus Afryki, który uwielbiam ponad wszystko. Fajnie, że nie jestem tu sama, mam wokół siebie grono miłośników podróżowania i Afryki.
Jednak rozsądek i brak drewna na dokładkę do ogniska przegonił nas wreszcie do domków. A tu już rozłożone moskitiery i drobne słodycze na poduszkach, czyli rozpieszczania ciąg dalszy.
Śpię w wielkim namiocie stacjonarnym razem z Beatą. Dzielimy się łóżkami i rozmawiamy jeszcze trochę, a potem zapadamy w błogi sen. Jest cudnie! Nie zamykamy rolet w oknach. Mamy wokół łóżek moskitiery. Robactwo nam nie straszne, a spodziewamy się porannego koncertu ptaków. Poza tym ruszamy dość wcześnie, bo chcemy wykorzystać ten czas na safari w parku.
Na 6:00 zamawiamy koszyczek z gorącą kawą i ciasteczkiem.
Akcja w nocy
Ale nie dane mi będzie doczekać do 6:00.
Budzi mnie coś na ramieniu. Myślę, sobie, że to sen, ale chowam ręce odruchowo pod kołdrę. To coś nie złazi ze mnie. Przeciągam rękę po mojej twarzy i barku i z przerażeniem, ale i spokojem stwierdzam, że to nie tylko jedno coś, ale jest tego więcej, dużo więcej.
Bez paniki, by nie obudzić Beaty, szukam po omacku telefonu. Zapalam latarkę i z niedowierzaniem patrzę na to, co się dzieje w moim łóżku. Tysiące mrówek! Są wszędzie! Kołtunią się w pościeli, na kocu, na kołdrze. Zaczynam patrzeć na siebie, przeciągam ręką po włosach, mam je wszędzie. Teraz zaczęły się ruszać i gryzą mnie na całym ciele. Wytrzepuję je spod nogawek długiej piżamy, wytrząsam spod bluzki. Co za głupie uczucie.
Cichutko mówię do Beaty:
– Becia, wstawaj mamy mrówki w pokoju.
Beata śpi mocno. Pewnie zdziwiona, nie wie, o czym mówię. Jednak po chwili wstaje z łóżka. Włączamy światło. O Matko Bosko!
Mrówki zrobiły sobie wędrówkę po naszym pokoju. Wlazły do mojego łóżka i zbliżają się właśnie do ramy łóżka Beaty. Wyszłam na korytarz, a tu cała podłoga zasłana mrówkami. W łazience jeszcze gorzej. Musiałam coś zrobić z tymi, które oblazły mnie i przyszedł mi do głowy prysznic. Kiedy zdejmowałam piżamę mrówki wręcz wysypywały się spod materiału piżamy. Okropieństwo!
Becia przystąpiła do akcji psikania mrówek Muggą, a ja dzielnie ubrałam piżamę, wytrzepałam włosy i postanowiłam iść po posiłki.
Nocna wspinaczka w ciemnościach
A to wcale nie łatwa sprawa. W japonkach po stromych kamiennych stopniach i do tego nocą. Na miejscu w recepcji oczywiście nie było nikogo. Dochodziła 4:00. Zaczęłam stukać i pukać do drzwi personelu, ale bez echa. Wreszcie po dobrych 12 minutach obudziłam strażnika.
Tak, dobrze wiedzieć jak wygląda ochrona nocą. Wyszedł na mnie i na mrówki z wielkim kałachem, który o tej porze i w parze z zaspanymi oczami pana strażnika nie napawał mnie poczuciem wielkiego bezpieczeństwa. Wytłumaczyłam mu, o co chodzi i że mam wielki problem z małymi mrówkami, ale że jest ich tyle, że sama sobie nie poradzę. Becia nie mogła wyjść z pokoju, bo nie miała latarki, a bez światła tutaj to katastrofa.
Pan strażnik zginął na chwilę pozostawiając mnie w przekonaniu, że zaraz mi pomoże. Albo tak mi się zdawało, a ja skacząc z nogi na nogę coraz to bardziej rozwścieczona tłukłam kolejne żyjątka, które stale po mnie wędrowały.
Wreszcie znalazł się chłopak z obsługi, który chwycił w rękę miotłę i powiedział: idziemy.
Akcja ratunkowa z miotłą
Doszliśmy do pokoju, gdzie sypialnia wyglądała już na starannie opryskaną przez Beatę. Mugga jak widać działała, bo mrówki padały na miejscu. Została jednak łazienka, korytarz i łóżka. Chłopak miał co robić. My strzepywałyśmy kolejne żyjątka z siebie nawzajem.
Po dobrej półgodzinnej akcji sytuacja wydawała się opanowana, ale tylko pozornie, bo mrówy miały jeszcze swoje skrytki. Znalazłyśmy całkiem spore gniazdo pod listwą przy wejściu do namiotu. Kolejne było w łazience pod zlewem. Nie mam pojęcia, czy to przypadek, czy nasz domek leżał akurat na trasie ich cowieczornej wędrówki.
Wreszcie nadszedł ten moment, kiedy pan zostawił nam miotłę, dał psikadło na mrówki i życzył dobrej nocy.
Dobre sobie! Zaraz pobudka, ale co tam. Wprawdzie jak na węglach, ale wlazłyśmy ponownie do łóżek i nawet udało się nam przysnąć. Była to bardzo krótka noc i pełna emocji, ale mamy kolejna wspólną afrykańską przygodę za sobą.
Najbliższe wyprawy ESTA Travel
Relacja z wyprawy do Ugandy
Czytaj relację z naszej podróży po Ugandzie! RELACJA Z UGANDY