Czy warto się ubezpieczać na wyjazd?
Szykuję się do spotkania online dotyczącego ubezpieczeń i spisuję wszystkie nietypowe pytania oraz sytuacje, które się pojawiły w ostatnich latach pracy w biurze.
Zawsze pierwszym pytaniem, które jest mi zadawane przez Znajomych i Przyjaciół jest:
„Czy TY się ubezpieczasz jak wyjeżdżasz?”
Oczywiście, i zaskakuje mnie za każdym razem to pytanie. To jakby ktoś podejrzewał mnie, że sprzedaję produkt, w który sama nie wierzę i z niego nie korzystam.
Wyjazdy z dziećmi to większe ryzyko
Mało tego, odkąd podróżujemy z dziećmi i planujemy nasze wyjazdy z dużym wyprzedzeniem, a z dzieciakami po drodze do terminu wylotu zdarzyć się może wszystko, wykupuję także regularnie ubezpieczenie od kosztów rezygnacji.
Szczęśliwie nie musiałam z niego korzystać ani razu. Ostatnie narty w marcu, gdyby nie koronawirus i wyjazd odwołany przez organizatora, byłyby pierwszym przypadkiem, kiedy takie ubezpieczenie okazałoby się zbawienne. Ja na kwarantannie po powrocie z Wietnamu, a mała Zosia z ostrym zapaleniem oskrzeli i na antybiotyku na 3 dni przed wyjazdem.
Jak to jest chorować na wyjeździe?
W praktyce zdarzyło mi się kilkukrotnie wykorzystać ubezpieczenie podróżne od kosztów leczenia. Szczęśliwie nigdy nie były to duże i poważne schorzenia. Za każdym razem obywało się bez hospitalizacji, ale było ostre zapalenie spojówek we Włoszech i wizyta w odległym miasteczku w klinice okulistycznej. Za wizytę, konsultację, leki, a nawet dojazd dostałam zwrot pieniędzy od ubezpieczyciela.
Innym razem potrzebowałam szybkiej reakcji po ukąszeniu przez meszki. Peru, Machu Picchu — w małej mieścinie skąd startują tylko busiki wywożące turystów na Machu Picchu punkt pierwszej pomocy. Chyba nie byłam odosobnionym przypadkiem, bo wystarczyły szybkie oględziny mojej opuchniętej już mocno kostki i natychmiastowy zastrzyk oraz leki „na wynos”. Płaciłam gotówką, bo kwota nie była zbyt wygórowana, a zwrot dostałam po powrocie do kraju.
Inny przypadek miałam w Boliwii kiedy podejrzewano u mnie chorobę wysokościową. Pan doktor współpracujący z hotelem dotarł na miejsce i wizyta odbyła się w pokoju hotelowym. Miał nawet ze sobą potrzebne leki, które szybko przyniosły mi ulgę. Pilnowałam, by za wszystko dostać fakturę/paragon. Opłaciłam rachunek w miejscowej walucie, zwrot dostałam w kraju po zgłoszeniu przypadku do ubezpieczyciela.
Pomagamy turystom
Nie raz i nie dwa korzystaliśmy z ubezpieczenia w podróży w przypadku naszych turystów. Była złamana ręka w Meksyku, która skończyła się operacją u Indian. Wtedy już — ponieważ kwota była wysoka — zgłaszaliśmy przypadek na infolinię, która finansowała zabieg.
Jak dziś pamiętam ortopedę, który dbając o dobre warunki dla naszej pacjentki zaproponował operację na sali porodowej eleganckiej kliniki, gdzie pokoiki były pomalowane na prawo na niebiesko, a na lewo na różowo, w tle grała muzyczka relaksacyjna, a my tam zupełnie nie pasowaliśmy z tą złamaną ręką. Wszystko jednak poszło pomyślnie, a ręka jak nowa miewa się dobrze do dzisiaj.
Szpitale w Egipcie, Indiach i Chinach
W Egipcie nie obyło się bez pomocy i to w szpitalu przy zemście faraona. Blisko Suezu mały szpital, sale kilkuosobowe, nasza pacjentka jako jedyna biała turystka była ciekawostką wszystkich pacjentów na piętrze, a może i w szpitalu. Łącznie z tym, że przyniesiono jej w prezencie kurę… żywą!
W Indiach mieliśmy chorą nogę i ropiejąca ranę, w Peru szukaliśmy specjalisty od uszu, w Bhutanie po ukąszeniu przez pszczołę musieliśmy znaleźć pomoc u chirurga, by przecinać obrączkę i pierścionek, bo tak bardzo puchł palec u ręki (obyło się na szczęście bez cięcia, bo interwencyjnie podane leki zadziałały natychmiast).
Egzotyka w Bhutanie
Była też granica Indii z Bhutanem, gdzie połowa grupy zatruła się w przydrożnej restauracji. Część leczona była zdalnie w hotelu, ale kilka osób potrzebowało hospitalizacji.
Tu były bardzo polowe warunki. W małej sali jeden lekarz, kilka pielęgniarek, przekrój schorzeń od chorego gardła przez połamane ręce po rodzące kobiety. Brak podziału na sale męskie i damskie, dla dorosłych i dzieci. Wszyscy razem obok siebie. To było wielkie przeżycie.
Tu nas nie skasowano, cała pomoc odbyła się za darmo. Zostawiliśmy podziękowanie w skarbonce na środku sali.
Mieliśmy też poważne anginy, czy zapalenie gardła. Problemem zawsze są bolące zęby, a te też bywały.
Peruwiańska salmonella
W Peru w drodze do Puno trafiła się nam salmonella. Do dziś pamiętam tę restaurację i ten makaron carbonara. Jedynym pocieszeniem był szalenie przystojny pan doktor, który odwiedzał chorą codziennie w hotelu przy asyście niemal całej grupy.
Trójpak w Chinach
Nie obyło się też bez mrożących krew w żyłach omdleń, utrat przytomności. Szczególnie uważamy na sporty ekstremalne, i od nich ubezpieczamy się dodatkowo. Szyliśmy już nogi na wyjazdach, odwiedzaliśmy izby przyjęć w Afryce, czekaliśmy na chodniku w Chinach na przyjęcie do szpitala w długiej na kilometr kolejce… Był upadek z „banana” i bardzo poważnie wyglądający uraz głowy. W tej samej grupie i na tym samym wyjeździe ostre zatrucie pokarmowe i żeby było mało jeszcze potwornie bolący ząb.
I co ciekawe, zawsze ten sam szpital, ta sama izba przyjęć i ten sam tok leczenia, czyli badanie krwi pobieranej z palca przez okienko, potem wymaz z gardła. Przy każdym z tych trzech schorzeń tak samo. A potem wizyta w tym samym gabinecie u… tego samego pana doktora. A co ważne, nasz pobyt na Hajnanie w Chinach trwał trzy dni, z czego niemal ponad dwa spędziłam w szpitalu ze swoimi podopiecznymi. Wszystko dobre, co się dobrze kończy.
Jak widać ubezpieczenie to niezbędna część każdego wyjazdu. Nie zaniedbujcie jej. Nie warto.