Moda na wyjazdach – jak to widzicie, a jak jest naprawdę
Jak to jest naprawdę? Często słyszę, że mam fajną stylówkę na swoich wyjazdach. Otóż operacja pakowania się i doboru rzeczy jest ciut bardziej skomplikowana. Mój bagaż, z którym podróżuję, latając z grupami, może ważyć ok. 23 kg, czasami loty wewnętrzne pomniejszają go do 20 kg. Zwyczajowo jeżdżę z walizką lub miękką sportową torbą na kółkach, mam dwie komory, jedna z nich pozostaje na rzeczy służbowe: gadżety dla moich Gości, worki, przejściówki i kabelki, książki, przewodniki, mapy, książki prezenty – jeśli mamy urodziny w grupie, drobiazgi dla moich kontrahentów. Czyli mam jeszcze do wykorzystania około 12 kg na własne rzeczy.
Kosmetyczka na trasie – niezbędnik z limitem
Ciężkie są zawsze kosmetyki, i choć nie zabieram ze sobą w świat całej drogerii, to szampon i odżywka, żel do kąpieli, kilka kosmetyków kolorowych, krem do twarzy i balsam do ciała oraz perfumy być muszą. Kosmetyczka wypchana po brzegi mości się zawsze w kąciku walizki, w drugiej saszetce mam leki, wszystko, co niezbędne i przypisane do danego kierunku i wreszcie czas na rzeczy własne.
Ubiór dopasowany do kierunku
Staram się na kilka dni przed wyjazdem wyłożyć z moich szafek ubrania, które mogą się przydać na trasie i które pasują mi do kierunku. O co chodzi, zapytacie? Otóż do Afryki spakuję koszulki i sukienki typu safari ze zwierzęcym printem, w krajach arabskich miłym akcentem będzie oko proroka, które mam na spódnicy, kraje latynoskie i Karaiby to przede wszystkim kolibry, papugi, owoce tropikalne i kolor.






Różne kultury, różne zasady – długość ma znaczenie
Gdzieś trzeba nosić się tylko na długo, zatem szerokie spodnie, spódnice, długie sukienki, gdzie indziej można bardziej swobodnie, będą t-shirty, bluzki na ramiączkach czy szorty. Ze sterty rzeczy usypanej w garderobie, która w moim przypadku musi być garderobą całoroczną, w listopadzie lecąc do Brazylii, muszę mieć pod ręką rzeczy letnie, a w sierpniu pakując się na Grenlandię rzeczy zimowe, zostaje coraz mniej.
Planowanie stylizacji dzień po dniu
Przeprowadzam wewnętrzną selekcję, staram się stworzyć zestaw na każdy dzień, licząc po kolei od startu do lądowania. Wiadomo, że rzeczy muszą się powtarzać, bym zmieściła się w limicie bagażowym. Uwzględniam także aspekt pogody, muszę być gotowa zarówno na upał jak i na deszcz.
Buty – praktyczność z nutą stylu
Gdy mam już ubrania, zaczyna się temat buty. Te uwielbiam i mam ich całkiem spory wybór, ale wyjazd to nie rewia mody, musi być wygodnie i praktycznie, ale też stylowo. Jedna para na nogach (najczęściej ta największa) i kolejne dwie wypychają brzegi walizki, hawajanki są ponad wszystko zawsze ze mną.
Magia dodatków – kolczyki, okulary, kapelusze
Najprzyjemniejsza część pakowania to dodatki. I to one urastają do tego wyróżniającego elementu na wyjazdach. Kiedy nagrywam dla Was relacje na żywo, albo podkładam głos pod filmy, widzicie mnie często tylko do połowy. Co przyciąga uwagę? Czym mogę Was zaskoczyć? Kolczyki – zawsze robią świetną robotę i dodają charakteru każdej stylizacji wycieczkowej. To idealna okazja na rzeczy etniczne, lokalne, często kupione na miejscowych straganach, tu pasują jak nigdzie indziej. Okulary – wiadomo mocny akcent kolorystyczny. Uwielbiam odważne oprawki, mocne kształty, czyli mam podwójną radość. Nakrycia głowy – kapelusz zawsze dodaje sznytu na nagraniach, jest praktyczny, rondo zawsze zabezpiecza przed słońcem. Oczywiście, że jest nieporęczny i zajmuje sporo miejsca, poza tym najczęściej się gubi. W samolocie nad siedzeniami wciska się zawsze tak głęboko, że go nie widać, ukryty pod siedzeniem dziwnym trafem przesuwa się do przodu albo do tyłu, spada za fotel w hotelach. Przyznaję, kilka ładnych kapeluszy mam już na liście strat.



Stylizacja w praktyce – kiedy kończy się zapał
Kiedy stylówki są już gotowe, czas ruszać w drogę. Zdradzę Wam tajemnicę, zapału na stylizowanie się na wyjazdach zazwyczaj starcza mi na 3-4 pierwsze dni. Potem energia skupia się już na czymś innym. Poranne wstawanie, długie zwiedzanie, prowadzenie biura zdalnie, pisanie relacji, obróbka zdjęć pochłaniają tyle czasu, że nie zawsze mam jeszcze jego nadwyżki, by wywijać włosy na szczotkę czy kombinować zestawy z paskami, kolczykami i kapeluszem jako wykończenie.
Pilota dzień zaczyna się wcześnie
Czasem bywa jak w wojsku. Zbiórka o 7:30 dla grupy znaczy często dla pilota pobudkę o 5:00. Poranne rytuały – w tym jesteśmy mistrzyniami, pakowanie walizki – to idzie nam błyskawicznie (nigdy nie wyjmuję całej zawartości w hotelach), a potem sprawdzenie śniadania, zorganizowanie bagażowych, sprawdzenie autobusu i przewodnika. Trzeba być dobrze zorganizowaną osobą, by pogodzić wszystko naraz.
Małe przyjemności i katastrofy – żelazko, pralnie i… buty
Pamiętam te czasy, gdy woziłam ze sobą na wyjazdy mini żelazko, bo uwielbiam odprasowane rzeczy. A te, choć dobrze poskładane zawsze mają zagniotki. Od lat jeżdżę już bez żelazka, choć podczas ostatniej trasy do Egiptu w wersji luksusowej wróciłam do starych zwyczajów. No ale tam były suknie, falbanki, tiule i inne ekstrasy, a przede wszystkim czas, żeby przebrać się do kolacji, żeby leniwie celebrować śniadanie.
Makijaż, kolory i… odpuszczenie
W wielu miejscach na świecie starcza sił i czasu na po prostu czyste włosy związane w praktyczny koczek na czubku głowy, wygodne luźne spodnie i bluzkę. U mnie robotę robi kolor i wzory, które ożywiają i ratują każdą sytuację. Jeszcze makijaż, ja jestem w pracy, więc oko maluję, poza tym moja jasna oprawa oczu potrzebuje mocy, ale widzę z jaką ulgą moje turystki często specjalnie odchodzą od makijażu na wyjeździe, bo włączają tryb wakacje.
Zakupy na trasie i przygody z pralnią
Zdarza się, że dokupuję coś etnicznego na trasie. Zawsze to cenny element w walizce pilota, przywożę najczęściej jednak biżuterię. Czasem korzystam z usług pralni na miejscu. Nie zawsze się da, bo często zatrzymujemy się na jedną noc w hotelu, ale doświadczenia mam różne. Raz w Meksyku różnokolorowe pranie zostało wyprane razem, i domyślacie się, że dostałam zwrotnie pięknie poskładane rzeczy w odcieniu stalowo-szarym. Raz wyprano mój kostium w tak wysokiej temperaturze, że rozpuściły się wszystkie nitki i… po kostiumie. Hitem było pranie butów w Papui. Byłam po trekkingu w błocie. Buty wyglądały jak kupa nieszczęścia, a w naszym hotelu obsługa dorabiała sobie czyszcząc buty, nie trzeba było mnie specjalnie przekonywać, i ja i cała grupa oddaliśmy im nasze buty do czyszczenia, czując ulgę, że nie będziemy musieli robić tego samodzielnie. Buty były czyste i wyglądały jak nowe, tylko nikt im nie powiedział, że nie trzeba myć ich także w środku… domyślacie się reszty – wysokie buty trekkingowe, mocno ponad kostkę z mokrym wnętrzem i ten zapach wilgoci i stęchlizny, wrócił ze mną aż do Polski.
Mniej znaczy lepiej – podróżniczy minimalizm
Więcej tajemnic nie ma. Czasami im mniej, tym lepiej. Łatwiejsze wybory codziennie rano, a przede wszystkim mniej do ciągnięcia za sobą na trasie.








