Zawsze marzyłam o zorzy. Pewnie jak wielu z Was. Naoglądałam się w sieci cudnych obrazów tańczącej na niebie wstęgi zielonych świateł. Miały przenikać się nad moją głową, spadać niczym długie krople, tańczyć i wirować.
Gdy zostałam zaskoczona zaproszeniem do Tromso, czułam, że oto właśnie spełnia się moje długo wyczekiwane marzenie.
Wyjazd miał być krótki, ale bardzo intensywny. Dlatego zaraz po wylądowaniu w Tromso odebraliśmy wynajęty samochód i pojechaliśmy do hotelu.
By nie tracić ani chwili z pobytu w Tromso, pierwszym ekspertem od zorzy został pan recepcjonista w hotelu (dlaczego założyłam – jak się okazało – błędnie, że każdy w Tromso zna się na zorzy???, nie wiem do tej pory). Pan rozłożył przede mną mapę, zaznaczył kropkami najciemniejsze miejsca nieopodal Tromso, które były stuprocentową gwarancją zobaczenia zorzy. Pan powtarzał tylko, że zorza lubi ciemność.
Nie było chwili do stracenia, zorza była tak blisko, nie miałam ochoty stracić ani minuty na jej zobaczenie.
Wsiedliśmy do samochodu, droga była prosta jak drut, trudno było się pomylić, tylko jedna droga prowadziła dookoła wyspy.
Najlepsze miejsce na zorzę
Z łatwością znaleźliśmy miejsce oznaczone największą kropką.
Spoglądaliśmy na niebo, nic nie było widać. To znaczy, nie było widać tańczącej feerii zielonych świateł rodem z Instagrama. Nie chciałam odpuścić i przejechaliśmy do kropki numer 2 i kropki numer 3. Tam efekt nieba był identyczny.
Podglądaliśmy jeszcze whatsappową grupę, na której nawiązaliśmy kontakt z jedną z Polek mieszkających w Tromso. Pani chciała siedzieć na dwóch krzesłach jednocześnie. Obiecała pomóc nam w poszukiwaniu zorzy, ale dociekała, czy mamy auto.
Ostatecznie wymyśliła, że Ona ma już zakontraktowanych Klientów, których wiezie na polowanie własnym samochodem, ale zachłannie chcąc więcej Klientów, zaproponowała nam jazdę za swoim autem i przystanki w miejscach, które uzna za stosowne.
Nie dotarliśmy do kwestii wynagrodzenia, propozycja słabo nam przypadła do gustu, niezłe polowanie za samochodem myśliwego.
Jak się okazało, pani znała te same miejsca co pan z recepcji. Dość szybko spotkaliśmy grupkę Polaków prowadzonych przez Polkę na jednym z parkingów.
Widać było gołym okiem, że zorzy nie zobaczyli. Choć Pani nie traciła nadziei i prosiła, by wypatrywać bacznie zorzy na niebie.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, na czym polega szukanie zorzy. Bynajmniej nie na szukaniu wstęg zielonego światła na niebie, nie gołym okiem.
Nie możemy wykluczyć, że tego wieczoru widzieliśmy zorzę, której nie potrafiliśmy wypatrzeć ani dokładnie rozpoznać.
A wystarczyło przyłożyć do nieba telefon lub aparat i złapać nawet najmniejsze smużki zielonego światła.
Nie tylko my rozminęliśmy się z zorzą ostatniego wieczoru. Przy wybornym śniadaniu następnego ranka był to gorący temat numer jeden.
Dziwiło mnie tylko, że co poniektórzy goście chwalili się cudnymi zdjęciami.
Nie składało mi się nic w jedną całość.
Ale już wieczorem wszystko miało się wyjaśnić.
Profesjonalne polowanie
Tym razem mieliśmy wybrać się na polowanie na zorzę z profesjonalnym biurem, zajmującym się tym od kilku lat i mającym na swoim koncie wiele sukcesów.
Cóż było robić, oddaliśmy się w ręce profesjonalistów.
Rozsiedliśmy się wygodnie w cieplutkim busiku i przy dźwiękach miłej muzyki jechaliśmy za miasto. Dopiero tam miał być spełniony pierwszy i najważniejszy warunek, czyli ciemność.
Wtedy widać zorzę najlepiej.
Tromso to obecnie już całkiem spore miasteczko, nad którym unosi się spora łuna świateł. Szczególnie w grudniu, gdy miasto zalane jest sznurami światełek bożonarodzeniowych.
Kolejny warunek to niska temperatura, ona podobno też pomaga przy obserwowaniu zorzy.
Póki co mieliśmy mżawkę, a szukaliśmy temperatur ujemnych. Zatrzymaliśmy się na jednej ze stacji benzynowych i ku naszemu zdziwieniu temperatura z plus dwa spadła do minus pięć.
Ale jeszcze jeden i bardzo ważny warunek nadal nie był spełniony, niebo nie było czyste.
Nasz przewodnik w bardzo miękki sposób przekazał nam informacje, że nasza przygoda dopiero ma się zacząć i za chwilę zatrzymamy się na jednym z parkingów, by sprawdzić niebo.
Odruchowo zadarłam głowę do góry, niebo wyglądało jak zwykłe zimowe niebo i to jeszcze w dość pochmurny deszczowy dzień.
Gdzie ta zorza?
Zgodnie z zapowiedzią przystanęliśmy nieopodal ściany lasu. Przewodnik zaprosił nas na zewnątrz i wyjął aparat oraz statyw, co miałoby znaczyć, że widzi zorzę, a my nadal nic.
I nagle zadziała się magia, w obiekcie naszych telefonów i aparatów – ale nie gołego oka, pojawiła się bardzo delikatna lekko zielona zorza.
Czyli wczoraj być może byliśmy i mieliśmy szanse zobaczyć zorzę gdyby nie brak wiedzy i umiejętności.
Po serii pierwszych zdjęć, ale i przybierającym apetycie na więcej ruszyliśmy dalej. Podobno daleko, daleko w Finlandii zorza była piękna. Przejechaliśmy ponad 380 kilometrów, przekroczyliśmy granicę, temperatura spadła do minus dwudziestu ośmiu stopni.
Zorza w Finlandii
Musieliśmy ubrać specjalne skafandry, by było nam cieplej.
Mieliśmy gorącą czekoladę, ognisko, nawet ciepły posiłek.
Polowanie na zorzę to przygoda nie dla mięczaków. Ten wyjazd pokazał, że warto spełniać swoje marzenia z profesjonalistami. Warto powierzyć im swoją wiarę w zobaczenie zorzy.
Jestem przekonana, że gdybyśmy samodzielnie pojechali swoim wypożyczonym samochodem, nawet tak daleko nadal nie potrafilibyśmy tak fachowo wypatrzeć zorzy, a potem jej obserwować. Zorza lubi cierpliwość, konsekwencję. Zorza potrzebuje czasu. To nie jest sport dla niecierpliwych.
Tym bardziej że większość z nas wybiera się do Tromso na jedną, dwie, może trzy noce. I to są te dwie albo trzy szanse na zobaczenie zorzy. Szkoda marnować czas, szkoda boksować się z przyrodą, która lubi być tajemnicza.