I ja śpię w dziurach
Oj nie każdy hotel! Natchnął mnie do wspominek Pan – Klient – Turysta, który zadzwonił, i chciał mi zlecić przygotowanie hoteli na jego trasie wakacji. Bo podobno jak powiedział: „Wy to się znacie i wiem, że z Wami w żadnej dziurze nocować nie będę.”
To, że się znamy, bo jesteśmy w branży i wertujemy oferty hoteli na całym świecie na co dzień, nie znaczy wcale, że sama nie popełniam błędów albo dokonuję złych wyborów na swoich wakacjach, nierzadko z całą rodziną.
W hotelu bez prądu też się da
Ot, choćby ostatni nasz pobyt wakacyjny na Seszelach. Hotel miód malina, idealny na wakacje z dziećmi. Mały, kameralny, z ogrodem i małą liczbą pokoi. O wpadce nie było mowy. Widziałam go podczas pierwszej wizyty na wyspie, poza tym w rękach włoskich, z oryginalną kuchnią z Neapolu i wspaniałym ogrodem dochodzącym aż do samej plaży i dwoma basenami. Wakacje marzeń gwarantowane i tak było przez pierwsze dwa dni, a potem nagle zniknął prąd, najpierw na kilka godzin, ale potem już na dobre.

A jak nie ma prądu to piec do pizzy nie działa, ku rozpaczy dzieci. Kawy nie było, bo ekspres też na prąd – tu moja rozpacz! W pokojach ciemno i gorąco, bo światła brak, ale i klima nie działa. Jak prądu nie ma to i z wodą zaczęły się problemy aż i jej w końcu w pokoju zabrakło.
I co z tego, że wybrałam 4*, i zapłaciłam za 4*, takie rzeczy się po prostu zdarzają. Nie daliśmy sobie popsuć nastroju, ale wspominać jest co. I tak: zamawialiśmy pizzę o 14, by na 16 była gotowa, bo wtedy na chwilę działał piec z zapasowego generatora. Kawa była jak był prąd — podwójne espresso smakowało o każdej porze, a kąpiel pod prysznicem zgodnie z zapisami w recepcji, w jednej zbiorowej łazience przypominała bardziej warunki hostelowe niż hotelowe, ale przynajmniej było śmiesznie.
Dzieciaki były zachwycone!
Małe nic na końcu świata
Jeszcze lepiej było w Boliwii. Dotarliśmy tam całą grupą, było ciemno i zimno. Już sama droga nie napawała zbyt optymistycznie. Kierowcy gnali na azymut, jechali naprawdę po gwiazdach. Kiedy kazali nam wysiąść, myślałam, że to żart. Przed nami stała chatka, właściwie pół chatki, bo to drugie pół się zawaliło. Pośrodku niczego koza, wątła i ledwo dychająca ciepłem. Łazienka/toaleta jedna dla nas wszystkich, z bardzo niskimi drzwiami tak, że każdy musiał przywalić wchodząc doń chociaż raz. Ale najciekawsze były rozeschnięte drzwi, które trzeba było zaprzeć belką, co łatwe po ciemku nie było. Co za miejsce! I najgorsze było to, że żadnej alternatywy na zamianę. Po prostu nocleg w trzech warstwach rzeczy, pod ciężkimi wełnianymi kocami, niemal na siedząco — byle do rana.

Hotel w Indiach na życzenie
Za tydzień lecę do Indii. Od razu uśmiecham się do samej siebie, bo takich cyrków z hotelami jak w Indiach to nie doświadczyłam nigdzie indziej. Hotel widmo to genialny trik miejscowych informatyków. Na poczekaniu tworzą cudną stronę internetową ociekającą kolorami, zdjęciami jak z raju, opisami niczym na barokowych malowidłach, a kiedy podjeżdżasz pod wskazany adres okazuje się, że to coś, co tylko nazwę ma tę samą i w niczym nie przypomina hotelu ze zdjęć. Rudera, bunkier, gruzowisko, to i tak mało, by opisać to, co zobaczyłam. I jeszcze próba walki samej z sobą — może to tylko pomyłka, na pewno obok jest ten właściwy hotel. Od tej pory zawsze sprawdzam na stronie hotelu, jak bardzo jest złożona. Te, które nie mają żadnych podstron, nie kierują donikąd, omijam czując hinduski podstęp.
Zamalować grzyba
Nikt tak jak Hindusi nie ma sposobów na polepszenie warunków bytu turystom! Przychodzi mój pan turysta i mówi, że u niego w pokoju straszny grzyb na ścianie (a my nad morzem, przed nami trzy dni na wypoczynek, pan ma jedynkę). Hindus uśmiecha się i widać, że pomysł ma już gotowy. Spodziewam się, że przyniesie klucz do nowego pokoju… Ależ skąd! On przywołuje innego kolegę, który przynosi drabinę i wiadro, białą farbę i pędzel i w okamgnieniu pokój znowu jest biały. Grzyba nie widać, bo zamalowany, a zapach wilgoci i stęchlizny zdusił zapach farby. Wszystko live na naszych oczach.
Śpimy, gdzie się da
Może być jeszcze jak na Kubie. Tam kiedyś zabrakło pokoi w hotelu. Zresztą bardzo średnim hotelu. Overbooking zdarza się nawet w najlepszych miejscach. Problem rozwiązany został natychmiast, łózko rozstawiono w… recepcji (!), więc jeśli zapytacie, czy spałam w recepcji, w lobby hotelowym, tak wprost na wejściu? Oczywiście, że spałam.

Hotel halo studnia!
O jeszcze Wietnam! Natchnęło mnie, by sprawdzić, gdzie śpimy z kolejną grupą, bo lecimy tam wkrótce. W samym centrum Sajgonu nocowaliśmy kiedyś w pięknym hotelu. Jakaś reprezentacyjna strona, 4*, wielkie obietnice luksusu i komfortu. Wspaniały widok na miasto, a nawet na wodę. Apetyty były ogromne! Podjeżdżamy pod hotel — lobby efekt wow!, kryształy kapią z sufitu, żywe kwiaty w wielkich wazonach. Rozdzielam klucze i zostaję w recepcji, by poczekać na ewentualne uwagi, ale tutaj nie spodziewam się, by ktoś wrócił ze skargą. Ale… wracają, wszyscy! Dostaliśmy pokoje w studni, od strony wewnętrznej hotelu, gdzie nie ma okien. Pokoje są małe i jest w nich zupełnie czarno, jedynym światłem jest co nieco wpadające przez drzwi, ale też tylko sztuczne…
Krótka wymiana zdań z panią recepcjonistką. Ja zdziwiona, że taki standard pokoi ma miano 4*, a pani mi na to spokojnie, że 4* to mają pokoje na zewnątrz hotelu, czyli te z oknami wychodzącymi na świat, a te w środku, które dostaliśmy to standard 3* i okien nie ma i nie będzie, na dodatek telewizorów też nie.
Rodzinne — za bardzo — wakacje
To na koniec coś z Europy. Portugalia i piękny dom. Cudny pokój. Wtedy tylko we dwójkę, z własnym samochodem, dotarliśmy tam wieczorem. Na pewno czytałam tę ofertę pokoju przynajmniej 2 razy, a może nawet trzy i nigdzie, ale to nigdzie nikt nie wspomniał, że to pokój w domu z rodziną, ich psem i kotami, z ich 6 szczeniaczkami i ich ostrymi ząbkami, mało tego, z ich trójką małych, uroczych bezstresowo wychowywanych bąbli, raj na ziemi, z urlopu nici…
Uzbierało się przez te lata dziesiątki takich opowieści, cdn.