Gepardy w Namibii

Szum w sieci

Jak się okazało, gepardy w Namibii to w Internecie kij w mrowisko. Pod moim zdjęciem z gepardem w mediach społecznościowych rozgorzała dyskusja.

Jedni byli zachwyceni kotem i tęsknili za taką samą możliwością, by sobie takowe zdjęcie też zrobić. Ale były i inne głosy, którym nie spodobał się pomysł na zdjęcia z dzikim kotem. Niektórzy posądzali mnie o fotomontaż, inni sugerowali, że kot dziki musi być dziki i na pewno przeze mnie i chęć zrobienia sobie zdjęcia z tym gepardem, zwierzak musiał zostać nafaszerowany jakimiś prochami. Była nawet sugestia, że nie powinnam się fotografować z kotami, bo wspieram i zachęcam innych do takich samych działań.

Oto ja podczas wizyty na farmie, na której mieszkają gepardy w Namibii.

Skąd pomysł na gepardy w Namibii, czyli awantura o stoliki

To może rozwinę ten temat i opowiem Wam po kolei, jak do tego spotkania doszło.

Farmę z gepardami w Namibii poznałam już kilka lat temu i wcale nie zapadła mi w pamięci dość dobrze. I nie winię za to koty, ale właścicieli. Wtedy zaplanowaliśmy wraz z lokalnym kontrahentem nie tylko pobyt u gepardów, ale i nocleg w tamtejszych małych domkach za płotem terenu, gdzie żyją gepardy.

Poszło o stoliki… a dokładniej mówiąc o ich przesunięcie. Zamarzył mi się wspólny stół do kolacji. Mieliśmy wtedy nocleg, ale nie mieliśmy wyżywienia, więc na ognisku sami przygotowaliśmy pyszną kolację i kiedy już byliśmy gotowi do jej wydania, zupełnie niepotrzebnie właścicielka, starsza pani w języku afrikaans wyraźnie dała nam poznać, że jest niezadowolona z naszych pomysłów, że nie zgadza się na żadne roszady, i martwi się o to, że sama będzie musiała to jutro odstawiać na miejsce.

Nie lubię takich uwag ani takiego traktowania. I choć spotkanie z gepardami, a potem karmienie tych żyjących za ogrodzeniem było bardzo ciekawe, obiecałam sobie, że nie wrócę w to miejsce. Pamiętam też brak informacji o samej rodzinie, idei tej fundacji, pomyśle na opiekę nad kotami. Doczytałam w różnych źródłach, ale wolałabym, by właściciel i jego syn, którzy się nami zajmowali, mając nas pod ręką, wykorzystali ten czas lepiej i opowiedzieli sami o swojej przygodzie z kotami.

Zobaczyć gepardy w Namibii

Rzecz się dzieje osiem lat temu, aż tu nagle podczas ostatniej wyprawy do Namibii, linie lotnicze zmieniają na kilka dni przed wylotem swoją siatkę połączeń i nasz pobyt w Afryce musimy wydłużyć o jeden dzień.

W grupie mam dwójkę doświadczonych podróżników, którzy po czterech latach wracają do Namibii i rezerwując wyjazd ze mną od razu pytają o gepardy, których wtedy w programie nie było. To nie jedyne osoby, które przygotowując się do wyjazdu, prześledziły wiele blogów, zdjęć i wpisów w mediach społecznościowych, przewertowały przewodniki i książki o Namibii i także natknęły się na wzmianki o tym miejscu i od razu zapragnęli zobaczyć koty z bliska.

Szybko poskładałam dodatkowy dzień uwzględniając prośby o gepardy i tak wróciłam po latach w to samo miejsce. Ogród był takim, jakim go zapamiętałam. Właściciel ciut starszy, ale i jeszcze bardziej przystojny, syna nie pamiętałam, więc nie porównuję, żony, którą za to aż za bardzo pamiętałam, tym razem szczęśliwie dla nas nie było wcale.

Byliśmy przez chwilę jedyną grupą, więc mieliśmy czas. Właściciel zaprosił nas do środka w kilku słowach przedstawił zasady obcowania z kotami, stale podkreślając, że są to jednak dzikie koty i pozwolił wejść nam do środka. Przy bramie pojawiły się dwa gepardy. Szybko schroniły się w cieniu rozłożystego drzewa i wtedy właściciel pozwolił nam podejść do nich bliżej, by zrobić sobie z nimi zdjęcia.

W sercu akcji

Stałam na posterunku gotowa tłumaczyć opowieść, która według mnie lada chwila powinna się zacząć. Niestety, ani słowa…

Do naszej grupy dołączyły jeszcze dwie rodzinki, też z Polski. Zrobiło się nas całkiem sporo. Zostaliśmy zaproszeni do ogrodu na tyłach domu. W ciszy. Jedynymi wzmiankami były opowieści o drzewach owocowych wzdłuż naszej ścieżki. Na trawniku, poza dwoma gepardami, które przeszły z nami był jeszcze jeden, schorowany już i utykający, ale w zasłużonym pięknym wieku 21 lat. To niebywałe, bo na wolności zwierzaki te dożywają może kilkunastu lat. Rozsiadłam się na murku obserwując kolejną sesję zdjęciową, ale cały czas spodziewałam się opowieści o tym miejscu. Bardziej komfortowych warunków nie mogliśmy sobie zażyczyć. Ale i tutaj na trawę spadły tylko wielkie kawały mięsa. Mogliśmy zobaczyć z bliska, jak gepardy chwytają swoją porcję i zanurzają w mięsie zęby.

Podwieczorek dla kotów

Przyszedł czas na przejażdżkę pickupem na teren farmy, gdzie na wielkim obszarze żyją gepardy, już nie domowe, ale dzikie. Te są karmione raz dziennie i jeśli są akurat goście, to właściciele zabierają ich ze sobą, by mogli popatrzeć na zwierzaki. Udało się nam zobaczyć matkę z młodym, ukrytym za krzakami oraz w innym miejscu dwa kolejne gepardy. Nie ma ich teraz zbyt wiele. Niedawno lampart, który przedostał się z zewnątrz wywlókł aż trzy dorosłe gepardy.

Zanim wsiedliśmy do naszych aut — zupełnie z zaskoczenia, ale nie mieliśmy nic do stracenia — okrążyliśmy syna właściciela i udało się nam zadać mu kilka pytań. Miałam wrażenie, że nie bardzo chciał na nie odpowiadać, ale niezręcznie mu było się przebić przez nasz krąg.

Gepardy w Namibii — Fundacja bez historii?

I co powiecie? Z jednej strony fundacja, która przyjmuje gepardy znalezione przez pobliskich farmerów w sawannie, często młode porzucone przez matki, albo sieroty bez matki. Zdarzają się zwierzaki odłowione przez miejscowych jako zagrożenie dla stada owiec czy kóz. Nierzadko trafiają tu także gepardy z odległych miejsc w Namibii.

Zresztą tak zaczęła się historia tego miejsca. Właściciel sam niegdyś polował na koty, które regularnie podkradały mu kolejne sztuki bydła. Raz przechadzając się po polu kukurydzy natknął się na małe gepardy, którym wcześniej zastrzelił matkę. Pokojarzył fakty natychmiast i zabrał kociaki ze sobą do domu. Bezbronne, jeszcze ślepe. Zostały uratowane cudem. Pojone pipetą z mlekiem i tulone non stop przez całą rodzinę. Koty rosły i były coraz bardziej przywiązane do właścicieli. I tak to się zaczęło.

Kiedy wieść rozniosła się po okolicy, zainteresowanie kotami było bardzo duże. Trzeba było to jakoś sformalizować — powstała fundacja i zaczęli przyjeżdżać goście. Koty powietrzem nie żyją. Wykarmienie tylko siedmiu kotów to około 30 kg mięsa dziennie. Poza tym obowiązkowe wizyty lekarskie, odpowiednie zabezpieczenie terenu, i na pewno całkiem sporo innych wydatków, o których nie mamy pojęcia.

Coś za coś

Podsumowując, nadal nie lubię tego miejsca i niechętnie pojadę tam po raz trzeci. Nie mam wizyty u gepardów w swoim programie jako standardowej oferty wyjazdowej, ale jestem uważna i wsłuchuję się w zapytania swoich Klientów i Gości. Łatwiej jest oceniać, kiedy pozna się historię miejsca i zobaczy na własne oczy, jak działa taka fundacja i na czym to polega.

Dopiero co skończyłam czytać książkę Ali Kuchcińskiej*, która dla odmiany w RPA na farmie Tshukudu wraz z mężem (wcześniej też myśliwym) przygarnęła porzucone lwy. Osobiście poznałam jej pupilkę — gepardzicę Sawannę, a największą atrakcją miejsca był poranny spacer w towarzystwie kotów.

Sielanka w Tshukudu

U Pani Ali atmosfera była zupełnie inna, ale ktoś pewnie mógłby podobnie jak przy gepardach zarzucić mi chęć zrobienia zdjęcia ponad zrozumienie dla zwierząt i to dzikich. Uwierzcie mi, że w Tshukudu zwierzaki miały raj na Ziemi. Pani Ala, której życie mogłoby być gotowym scenariuszem dla niejednego filmu, nie skrzywdziłaby nikogo. Jednak życie w Afryce nauczyło ją pewnych reguł. Także przy prowadzeniu swojej farmy i hodowli lwów, gdy niejednokrotnie spotkała się z przykrymi komentarzami, a nawet wrogą krytyką.

Nie jestem winna

Nie zrobiłam nic złego odwiedzając gepardy w Namibii ani lwy w RPA. Wyrobiłam sobie zdanie i wiem, że każdy projekt ma swoją historię. Za każdym dzikim kotem w niewoli stoi człowiek i to On ostatecznie decyduje, dokąd wróci i kogo będzie wspierać.

U gepardów zabrakło zaangażowania w nas — gości, chęci opowiedzenia o swoim hobby, pasji a może sposobie na życie. Łatwiej byłoby odeprzeć pojawiające się zarzuty w sieci znając osobistą historię właścicieli. Tymczasem bazuję na informacjach znalezionych w książkach, czy na stronie farmy. Wolałabym móc usłyszeć to osobiście.

Pani Ala Kuchcińska niestety odeszła, ale jej Tshukudu jest nadal. Jeśli macie ochotę na przygodę z kotami polecam bardzo. Gdy jednak będąc w Namibii znajdziecie dwie godziny, by odwiedzić gepardy, też warto. Dopiero po tej wizycie przekonacie się, czy i jak jest tam naprawdę. Bądźcie pewni, że Wasze bilety za wstęp zostaną dobrze wykorzystane. Zwierzaki jeść muszą.

*Ala Kuchcińska-Sussens: „Dziki świat”

Relacja z sylwestrowo-noworocznej wyprawy do Namibii

Czytaj relację z naszej podróży po Namibii! RELACJA Z NAMIBII

Wyprawa do Namibii 2021

Następną wyprawę do Namibii planujemy na majówkę 2021! Chcesz dołączyć? Napisz do mnie!

Najbliższe wyprawy ESTA Travel

Programy i ceny na www.estatravel.pl