[su_carousel source=”media: 490,489,488,487,486,485″ link=”lightbox” title=”no”][su_carousel source=”media: 381,377″ link=”lightbox” title=”no”][/su_carousel]
Pola ryżowe
To oczywiście parafraza słów piosenki „Latawce, dmuchawce i wiatr” tyle że w odniesieniu do Bali. Wylądowaliśmy wieczorem, zanim dotarliśmy samochodem do położonego w środku wyspy Ubud było już całkiem ciemno. I dopiero rano mogliśmy rozejrzeć się po okolicy.
Zamieszkaliśmy pośrodku pól ryżowych, niestety całkiem pustych, po zbiorach przygotowanych pod zasiew nowych sadzonek. Spędziliśmy tam aż sześć nocy i każdego dnia kolejne poletko było obsadzane maleńkimi zielonymi sadzonkami ryżu. A my w przerwach pomiędzy plażowaniem, zwiedzaniem i posiłkami obserwowaliśmy żmudną pracę tutejszych rolników. Ci wstawali jeszcze przed wschodem słońca, brodząc w błocku sięgającym kolan, szaroburej mazi najpierw zmierzali do szkółki sadzonek, skąd nabierali zieloniutkich świeżynek, które w wielkiej misie na głowie zabierali ze sobą na poletko przeznaczenia.
Jest teraz akurat kiedy to piszę piękne słoneczne popołudnie, godzina 15:40 północne Bali w wielkim łożu z baldachimem w gąszczu zieleni nad samym morzem rozlega się „Allah akbar” z pobliskiego meczetu.
Wracam jednak do ryżu, z każdym dniem ryżu przybywało, a ten dopiero co zasadzony nabierał sił, widać było po wyprostowanej sylwetce, że natychmiast ukorzenia się i zaczyna łapczywie pić wodę z poletka, której natychmiast ubywało. System kanałów i świeżej czystej wody doprowadzanej bezpośrednio do ryżu to tutaj zbawienne rozwiązanie. W dniu kiedy opuszczaliśmy hotel niemal wszystkie parcele były już obsadzone ryżem, te posadzone jako pierwsze wyraźnie górowały nad maluchami. A dla naszej przyjemności rolnicy odwrócili na te kilka dni powiewającą dumnie pod palmą flagę Indonezji i tak zmyślnie dogodzili nam bo Indonezja i Polska mają takie same kolory tyle, że na odwrót.
Na innych polach, które mijaliśmy jeżdżąc skuterami po wyspie ryż był w zupełnie innym stadium wzrostu i tak doświadczyliśmy całej jego drogi od przygotowywania pól pod zasiew po młócenie ryżu na polu.
Latawce – must-have na Bali
Latawce o których wspomniałam do złudzenia przypominające często wielkie ptaszyska górowały nad całą okolicą. Wydaje się nam, że to narodowy sport i wielka frajda dla małych i dużych. W miejscach co najmniej zaskakujących, na poletkach ryżowych, nad koronami wysokich plam, na małych placach w centrum miasteczek i na drogach w wioskach wszędzie widać było dzieci i dorosłych, a nierzadko tylko dorosłych którzy puszczali latawce. Te wielkie konstrukcje widzieliśmy kilkukrotnie z bliska, często wiezione jak niesamowite nietoperze nad głową na skuterze, albo przymocowane do paki na ciężarówce zmieniały swoje miejsce.
Na wielkich straganach w mieście wisiało ich mnóstwo, przypominały wielkie ptaszyska, ogromne motyle, cudne rajskie ptaki. W rzeczywistości to kawałek drewna, na tym rozciągnięta grubsza folia i ponacinane skrzydła, które na wietrze idealnie imitowały ruch piór łudząc tym samym oglądających.
A szczury? To tylko szczyt całej piramidy zwierzaków, które nas powitały pierwszego dnia. Zanim jeszcze zasnęliśmy to wiedzieliśmy, że jest wokół nas mnóstwo wody, cała łąka kumkała. I to jak rechot na kilka głosów przebijał się przez szyby naszych wielkich okien. Słychać było rechot zapewne ropuch: gruby, donośny, ponury i leniwy, przenikało go kumkanie mniejszych żabek, mogliśmy wyobrazić sobie zielone zgrabne żaby, które teraz łapczywie kapiąc się w ulewnym deszczu miały wielką przyjemność, aż po cienkie i piskliwe kumkanie najmniejszych żabek, być może dopiero co narodzonych.
Żaby, kury, mrówki i inne stworzenia
Kiedy z żabami nad basenem, na polach ryżowych a często także na wycieraczce się zaznajomiliśmy przyszedł czas na kury i koguty, które dumnie paradowały pomiędzy poletkami ryżu, te ptaki dzielnie kroczyły po wąskich paskach trawy oddzielających poszczególne poletka od siebie. Nabierały sporo odwagi podchodząc także do naszych stolików śniadaniowych w oczekiwaniu na okruszki, nierzadko wyjadały także dary dla bożków złożone tutaj pod drzwiami naszych pokoi.
Po żabach, kurach niech będzie teraz o mrówkach, które chadzały gdzie chciały i było ich naprawdę dużo. Wystarczyła chwila nieuwagi by zajęły się od razu położonymi pod leżakami „oreo” czy innymi ciasteczkami. Niepostrzeżenie zajmowały wszystko co nadawało się do zjedzenia.
W pokojach miały swoje wytyczone od dawna ścieżki, które niczym cienka ruchoma linia przesuwały się po ścianach naszych pokoi.
Czy to szczury?
Wreszcie szczury, te okazały się zaskoczeniem, najpierw nie dowierzaliśmy, że to szczury, a może każdy z nas udawał nie chcąc się przyznać, że widział właśnie u progu naszego domu czy naszej willi najprawdziwszego tłuściutkiego szczurka. Te podobnie jak kury czyhały na dary dla bożków, wyciągały z małych koszyczków ciasteczka, kawałeczki marchewki i zboże. Krążyły pomiędzy nogami stolików i kuchni wystawionej na zewnątrz gdzie kucharze przygotowywali dla nas jajecznicę i omlety każdego dnia.
O małpach nie wspominam choć i te poza Małpim Lasem gdzie wybraliśmy się specjalnie by je obejrzeć buszowały także w koronach drzew po prostu za płotem. Nie odważyły się by podejść do nas zbyt blisko. Za to stale spokój i cisze mącił gorzki i pełen strachu wrzask Olka, który identyfikowaliśmy z daleka, znowu kolejna jaszczurka weszła pod leżak i trzeba było ją przegonić. Tych akurat na ciepłych deskach było mnóstwo.
Możemy jeszcze wymieniać liczne ptaszki, z których niektóre te najmniejsze buszujące na co dzień w ryżu wpadały i niestety topiły się w naszym basenie. Zazwyczaj było już za późno by je ratować i zwracać naturze, najczęściej niestety kończyło się to wyławianiem ich specjalnym sitkiem i wyrzucaniem za płot. Musiałam z tego mocno i usilnie tłumaczyć się Olkowi, a nawet Basi.