Cała przygoda z Kubą zaczęła się tak naprawdę w przeddzień powrotu. Przez dwa tygodnie podróżowaliśmy samodzielnie po całej wyspie z mniejszymi lub większymi przygodami, ale żadna z nich nie była na tyle wielka, by poświęcić jej wpis na blogu. Aż do tej pamiętnej nocy.
Rodzinne wakacje na Kubie
Czytaj relację z naszej podróży po Kubie! RELACJA
Cayo Santa Maria
Przeciągaliśmy pobyt w hotelu na Cayo Santa Maria bardzo długo, piękna plaża, wielki basen, kolejny mecz do obejrzenia. Jednak czas wyjazdu zbliżał się nieubłaganie, na ostatni nocleg tylko z wygody, a trochę z przekory mieliśmy dotrzeć do Varadero.
Varadero – rzeczywistość nas przerosła
Znam to miejsce i pamiętam sprzed lat. Typowy kurort. By go trochę odczarować, wybrałam bardzo porządny hotel w zacisznym miejscu, oczywiście na plaży. Mieliśmy dotrzeć tam na kolację, spędzić tam noc, potem kawał dnia. Liczyłam na możliwość przedłużenia doby hotelowej, a potem tylko przygotować się do drogi i w niespełna dwie godziny dotrzeć na lotnisko do Hawany. Taki był plan, ale rzeczywistość nas przerosła.
Dotarliśmy bez problemów do hotelu, dostaliśmy po długiej odprawie klucze do pokoju. Na miejscu okazało się, że w pokojach jest nawiew, ale nie działa klimatyzacja, a restauracja wskazana przez Panią była zamknięta. Usterkę z klimatyzacją zgłosiłam do recepcji. Ta sama pani obiecała, że zaraz zadziała, a na miejsce kolacji wskazała inną restaurację, a tam działało już wszystko.
Po powrocie z kolacji w pokoju była sauna, zostawiłam dzieciaki, które odkryły, że nie mamy też ciepłej wody, a ja po raz kolejny pokonałam pół rozległego terenu należącego do hotelu, po omacku, bo zapadły w ogrodzie egipskie ciemności, co dało mi już do myślenia.
Pani w recepcji omijała mnie wzrokiem, jak tylko mogła, udając, że mnie nie widzi. Kazała mi czekać dobre 15 minut, kwaterując rodzinkę dopiero co przybyłych Słowaków, którzy włożyli Jej do paszportu po 10 EUR od osoby, co poskutkowało zmianą pokoi z tych obok nas na inne…
Zagadnięty przypadkowo turysta, jak się okazało, też Słowak potwierdził, że hotel ma globalny problem z klimatyzacją i prądem i on dopiero po trzeciej interwencji doczekał się zmiany pokoju. W przeciwieństwie do nas oni mieli tu spędzić kolejne dwa tygodnie.
Kiedy wreszcie przyszła moja kolej, pani musiała mnie wysłuchać, po czym powiedziała, że jest, jak jest i inaczej nie będzie. I czeka nas noc bez ciepłej wody i klimatyzacji i tyle by było. A to wszystko za bagatela 400 USD.
Napiwek za sprawną i miłą obsługę
Dobrze, że widziałam scenę ze Słowakami, bo pomogła mi ona wymusić teraz na pani zwrot naszych pieniędzy. Choć po mojemu „łapówkę” pani nazwała „napiwkiem” za uwaga!!! „sprawną obsługę”, dobrze, że nie dodała „i miłą obsługę”.
22:05 opuszczamy hotel, mamy własne auto, trójkę dzieci na pokładzie, zwrócone pieniądze i przynajmniej 25 hoteli jeden obok drugiego. Zaczynamy tour de hotels, po kolei odbijemy się przez następne 3 godziny od 11 hoteli. Z marszu musimy wykluczyć te, które obsługują tylko dorosłych. W kilku już pan przy bramie informuje nas, że nie ma miejsc. W innych nikt nie jest nami zainteresowany. Jest i taki hotel, który jest gotów nas przyjąć, ale za „drobne” 1200 USD ze śniadaniem, a są i takie, gdzie panie w recepcji nie podnosząc nawet wzroku, informują, że sprzedażą pokoi w ich hotelu zajmuje się tylko dział rezerwacji.
Bungalow na pół nocy
Kiedy ja mam dość, dzieci śpią, a na zegarze wybija 1:15 w nocy, Maciej zajeżdża do ostatniego hotelu. Znika w recepcji, po czym długo dyskutuje z panią. Ta lituje się nad nami, a sama robi niezły interes. Wynajmuje nam bungalow za 350 USD. Płacić można tylko gotówką w walucie. Pieniądze chowa do kieszeni, bez rachunku, bez kwitków, byle szybciej wydaje klucz i znika w kanciapie za recepcją.
Nie zastanawiamy się nad sytuacją, kwaterujemy się półżywi w hotelu i idziemy spać. Miejsce okazuje się całkiem przyzwoite i poprawia nam nastroje oraz przywraca wiarę w Kubę.
Jedziemy na lotnisko
Popołudniem spakowani jedziemy na lotnisko. Udaje się nam znaleźć stację benzynową, gdzie tankujemy do pełna nasze auto i oddajemy je do wypożyczalni. To było miejsce, gdzie podejrzewałam, że mogą trwać długie dyskusje, a tymczasem poszło sprawniej niż przy oddawaniu samochodu w Stanach.
Przebrani na lot, wydajemy ostatnie peso na kawę i wchodzimy do hali odlotów.
I tu dopiero zacznie się piekło.
I to dosłownie.
Piekielna hala odlotów
Nie od razu czujemy gorąc wewnątrz sali odlotów, zastanawiają nas ludzie wachlujący się paszportami lub biletami. Ustawiamy się w długiej, bardzo długiej kolejce i po chwili orientujemy się, o co chodzi. Nie działa klimatyzacja, nie ma prądu, hala pracuje na agregacie, ale ten wystarcza tylko na lampy i tyle by było. W kolejce spotykamy innych Polaków, którzy są tu już od pół godziny i nie ruszyli się nawet o centymetr.
Pełni nadziei ustawiamy się i my w kolejce. Jednak już po kilku minutach czujemy oblepiający nas gorąc. Koszulki przyklejają się nam do pleców, spodnie lepią do nóg. Po twarzy zaczynają lecieć kropelki potu. Odsyłamy dzieci na dwa wolne fotele. Kupujemy wodę i zimne napoje, ostatnie, które zostały w lodówkach ledwo co zimnych.
Zosia leje mi się przez ręce, zabieram ją na zewnątrz. Nawet nie potrzebuję dyskutować z panem strażnikiem, który otwiera mi drzwi i pozwala wyjść z lotniska. Tu miła bryza, mimo tego, że na zewnątrz temperatura sięga 37 stopni, wewnątrz z pewnością ponad 40.
Łapiemy oddech, ale wracamy do środka. Kolejka jak stała, tak stoi. Teraz na zewnątrz wychodzą Basia i Olek. W sklepiku z napojami skończyły się schłodzone napoje, teraz już tylko ciepła woda i kubańska cola.
Kolejka przetrwania
A w kolejce zaskakujący spokój, żadnej nerwowości, pokrzykiwania, chaosu. Mdleje pierwsza kobieta. Maciej pomaga jej złapać równowagę i wyprowadza Ją na zewnątrz. Za chwilę prawem serii na walizkę opada inna pani. Ta jednak odmawia wyjścia na zewnątrz, bo od odprawy dzieli ją zaledwie kilka kroków, a nie ma ochoty na ponowne stanie w kolejce.
Maciej będzie wzywany jeszcze kilkukrotnie, by pomóc osobom, które z wycieńczenia i gorąca nie wytrzymują i mdleją. Pomagają sobie wszyscy nawzajem. Wyglądamy jak koczująca grupa ludzi, mamy układają na ziemi swoje dzieci. Ojcowie podtrzymują cały majdan, ocierając pot z czoła. Wszyscy lepimy się od potu.
Ręczna odprawa
Air France oznajmia nam, że zaczyna odprawę ręczną. To znaczy, że cała wielka maszyna, z ponad 370 pasażerami musi teraz przejść ręczną odprawę. Każdy z nas leci gdzie indziej, jego bagaże muszą zostać nadane do ostatecznej destynacji, a potem walizki ręcznie odebrane, oklejone, opisane i zniesione do samolotu, bo taśmy też nie działają. Tego jeszcze nie wiemy wtedy, ale ci, co liczyli, w tym my też, że po drugiej stronie lotniska, po kontroli paszportowej będzie chłodniej, mylą się i to bardzo. Całe lotnisko objęte jest awarią.
Nigdy nie czekałam tak długo w odprawie, nigdy nie widziałam takiego braku organizacji.
W ogonku do oddania bagaży stali seniorzy, dzieci, w tym maleńkie, samotne mamy, zwierzaki. I nie było nikogo, kto pomógłby rozwiązać ten problem. Pojawiała się woda, rozdawana osobom tuż przy okienkach odprawy, ciepła. Schłodzoną dostali pracownicy.
2 kg farsy
Nasza pani odprawiająca nas w parze z inną panią rozbroiła mnie całkowicie, kiedy zażyczyła sobie dopłaty za 2 kg nadbagażu. Nasza walizka ważyła zamiast 23 kg, 25 kg i oczywiście była za ciężka, ale w obliczu całej sytuacji wydawało mi się to mizernym żartem. I oczywiście mogłam wyjąć z niej przewodniki i obniżyć wagę, ale użyłam zasług Macieja dla ratowania omdlewających osób, by zakończyć tę farsę na lotnisku. Pani się obruszyła, ale z pomocą przyszli mi inni pasażerowie i obsługa naziemna, która wespół z Maciejem targała osoby na zewnątrz na świeże powietrze.
Po odprawie bagaży, wszyscy poszliśmy się przebrać. Kupiliśmy nowe koszulki z Kubą na lotnisku, przeszliśmy kontrolę paszportową z nadzieją na klimę dalej. Ta jednak czekała na nas dopiero w samolocie. A ten, choć już gotowy do lotu od trzech godzin pozostawał niczym ziemia obiecana niedostępny. Drzwi zamknięte, żadnego ruchu ze strony obsługi i załogi. Nie było nam dane poczekać na ostatnich z odprawy bagażowej w klimatyzowanym samolocie. Zadecydowano, by przedłużyć nam mękę w hali odlotów o kolejną godzinę.
Kuba nie dla mięczaków
Taki to był trudny powrót z Kuby. Na szczęście, mimo czterech godzin opóźnienia, my szczęśliwie mieliśmy długą przerwę zaplanowaną w Paryżu, co dało nam szansę na kolejny lot do Polski bez żadnych niespodzianek.
Minęło już trochę czasu. Kubę wspominamy nadal bardzo dobrze i polecamy ją każdemu. Ale nie mięczakom.