Jak wesele to tylko w Indiach

Bida Pani, bida…

Berlin. Targi turystyczne. Odwiedzam mojego zaprzyjaźnionego kontrahenta z Indii Południowych. On, poza rozmową o biznesie, z dumą pokazuje zdjęcia z zaręczyn córki. Rozmowa schodzi na temat ślubu i wesela. Wreszcie pyta mnie wprost:

Ilu gości było u Ciebie na weselu?

Nie wyczuwam w tym pytaniu nic podejrzanego. Wiem, że Hindusi są bardzo bezpośredni i lubią pytać o wszystko.

68 gości – odpowiadam z dumą w głosie, wspominając tę miłą uroczystość.

I nagle widzę, jak pogodna do tej pory mina mojego przyjaciela zaciąga się grymasem, marszczy mocno czoło i zaczyna dziwnie kiwać głową, jakby z politowaniem… O co chodzi?

Estera, 68 gości, tylko?

Tak, to wcale nie takie małe wesele — odpowiadam zaczepnie, ale w sumie zgodnie z prawdą.

Niemałe? Estera! U nas było 600 gości…

No tak, porozumienia w tym temacie nie znajdziemy, a George idzie dalej i mówi, że ich to było i tak jedno z mniejszych. Zazwyczaj takie przyjęcia liczą nawet 2000 osób.

Miłość zapisana w gwiazdach

Jesteśmy w Indiach. Styczeń, luty i marzec w tym roku uchodzą za szczególnie sprzyjające miesiące na zawieranie małżeństw. Widać to zresztą na każdym kroku. Zapytacie, kto ustala te miesiące? Otóż księżyc, a bardziej namacalnie wróżbici, którzy na podstawie gwiazd i dat urodzin kojarzonych młodych (tak, tak stale dobrze się mają małżeństwa aranżowane) wybierają im najkorzystniejszy dzień na ślub i wesele. Odkąd jesteśmy w Indiach w każdym z naszych hoteli odbywało się weselisko, a po drodze na każdym kroku widzieliśmy rozkładane lub składane dekoracje ślubne.

Obrządek tu bardzo różny od naszego. Firmy specjalizujące się w dekorowaniu i rozstawianiu sal weselnych zadbają o sznury z lampkami, sztuczne kwiaty, migoczące kryształki, kokardki na sznurkach. Tron dla pana młodego i pani młodej. Dominujące kolory to oczywiście majtkowy róż, jest też neonowy żółty.

Naręcze sztucznych kwiatów zdobią wejście do sali, a tam w rzędach poustawiane są krzesła.

Fajerwerki na ulicy

I zazwyczaj najpierw orszak ciągnie ulicą, towarzyszy mu kolorowy wóz z głośnikami i muzykami. Są trąbki, bębny, panowie z orkiestry ubrani na czerwono. Na białym koniu przyozdobionym specjalnym siodłem, narzutą oraz srebrnymi ozdobami siedzi pan młody ubrany w tradycyjny strój hinduski. Przed nim zazwyczaj kilka panien w cudnych sari tańczy, reszta patrzy. Po bokach orszaku rozciągnięte są sznurki, żeby się towarzystwo nie rozlazło. I tak na wesoło orszak dociera do hotelu lub do sali/wiaty, gdzie będzie czekała reszta gości. Jeszcze obowiązkowo fajerwerki, najlepiej takie trzaskające i skaczące po ziemi. Widzieliśmy w Gwaliorze, jak takie pudła zaczęły strzelać zupełnie znienacka na zatłoczonej ulicy, w godzinach szczytu, rozganiając w popłochu skutery, motory i auta. Żadnej obsługi, nikogo, kto by ten ruch wstrzymał na chwilę. Typowo po indyjsku.

Ślub jak z marzeń

Ale takich „zwykłych ślubów” to my widzieliśmy na pęczki i po kilku dniach przestały robić na  nas wrażenie. Aż pewnego dnia będąc w Jaipurze wybraliśmy się na zwiedzanie City Palace. Wspaniały budynek z cudnymi komnatami, niegdyś zamieszkiwany przez maharadżę z dworem. Ostrzegano nas już w kasie, że to nie najlepszy pomysł i że warto jednak przyjść jutro, bo teraz tam jest wesele. Myślałam, że nie zrozumiałam poprawnie tego co mówi kasjer. Jednak już za bramkami miało się okazać, że rzeczywiście wewnątrz szykuje się wesele. Ekipa z firmy dekoratorskiej z drabinami, kwiatami, wazami, świecami biega w popłochu rozstawiając pomiędzy zwiedzającymi kandelabry, misy z wodą, kadzidła, świece. Nikt sobie nie przeszkadza. Na podium orkiestra zaczęła właśnie stroić swoje instrumenty, na zapleczu w wielkim namiocie ruszyła kuchnia, sterty obierek i łupin leżą teraz na ziemi, a kucharze dwoją się i troją, by jedzenia było dość.

Wreszcie w jednym z małych patio znajdujemy grono pięknie ubranych kobiet. Kilka z nich przykuwa szczególną uwagę, mają bardzo piękne tradycyjne stroje pochodzące z Rajastanu, czerwone suknie – sari z ozdobami ze srebra, kolczykami w nosie, wielkimi zdobnymi klamrami. Kobiety wiedzą, że budzą nasz podziw i chętnie pozują do zdjęć, a potem odpowiadają na kilka pytań. Podkreślają, że ten rozmach i to wesele to nikt szczególny, ot po prostu bogata rodzina z Jaipuru…

Obok nas wiele kobiet, w tym także białych, wszystkie ubrane w kolorowe sari. Z tonami biżuterii na sobie, obleczone obłokiem gęstych i duszących perfum. Wśród nich wyróżnia się jedna, która w czerwonym sari dogląda wszystkiego. Pyta, sprawdza, przenosi rzeczy z miejsca na miejsce. Okazuje się, że to matka pani młodej.

Dekoracje w trakcie ślubu

Nie chcąc przeszkadzać, wycofujemy się przed wejście do komnat. Tam dopiero atrakcja — by wyjść, musimy przejść pod drabiną jednego z pracowników ekipy weselnej, który balansując na jednej nodze wiesza kolejne liny z kwiatami i lampkami. Pod nim przechodzą tłumy turystów zapatrzonych przed siebie. Wystarczyłby jeden bardziej gapowaty przechodzień, by i pan i cała dekoracja legły w gruzach! Ale o takich rzeczach nikt tutaj nie myśli – przecież jest wesele!

Rozwinięty czerwony dywan. Na nim kroczy tłum mężczyzn w bardzo eleganckich strojach. Wielu z nich ma na głowach różne turbany i zakręcone sumiaste wąsy. Zamiast marynarek mają dłuższe niczym surduty eleganckie kurty, do tego pumpiaste spodnie i skórzane buty. Wyglądają zjawiskowo! Także oni rozsiewają woń piżma i cedru.

Na słoniu do ślubu

Ale, co to? Dzieci nagle wskazują palcem na coś na samym końcu orszaku, patrzę i oczom nie wierzę, na samym końcu kroczy dumnie słoń. Na grzbiecie niesie specjalny palankin, niczym budkę, piękny czerwony namiot, a pod nim siedzi nie nikt inny tylko sam pan młody. Tego jeszcze nie było, do ślubu na słoniu.

Dowiadujemy się w kulisach, że jesteśmy tu mile widziani i nikomu nie przeszkadza, że mamy krótkie spodenki i plecaki oraz nosidło ze śpiącym maluchem. Wiemy już także, że jest to małżeństwo aranżowane i młodzi poznają się dopiero za chwilę. Przypadkowi goście opowiadają nam, bo są pytani albo sami z siebie chcą do nas coś powiedzieć i podchodzą blisko, by dołożyć kilka informacji.

Uwaga! Pan młody schodzi ze słonia. Właściwe to słoń klęka, a on tylko zsuwa się po nodze na ziemię. Potem idzie na podium, gdzie niczym na małej scenie, okolony przez innych mężczyzn, będzie przyjmował błogosławieństwo.

Nadal nie widzieliśmy panny młodej i korci nas bardzo, żeby wyczekać aż i ona pojawi się na własnym weselu, ale podobno będzie tylko w hallu, gdzie są same kobiety, a tam już ponownie nie wypada się nam wciskać.

Uspakaja nas trochę wielka czarna i błyszcząca „beja”, piękne BMW upstrzone kwiatkami i kokardkami… Czyli jednak jest ciut podobnie…