Jak uczyłam Egipcjan żeglować po Nilu…

Jestem marzycielką a do tego jak mi się coś obieca to nie ma siły – obietnicę pamiętam i muszę ją zrealizować.

Wcale nie inaczej było podczas ostatniego pobytu w Egipcie. Poza wspaniałymi hotelami na trasie lux wybrałam także dahabiję*. Długo rozważałam swój wybór. Wiedziałam, że do trasy lux nie pasuje mi wizja statku z osiemdziesięcioma kajutami, trzema piętrami pełnymi pokoi i hałaśliwą, bo rozpasaną załogą. Przeżyłam wiele wieczorków tanecznych na tych statkach, galubija** party, kolacje tematyczne z krokodylami wyrzeźbionymi z arbuzów albo dyń i szukałam czegoś zupełnie odmiennego.

Dahabija

Marzyła mi się łódź możliwie blisko podobna do feluki, czyli tradycyjnej łódki z żaglem, która pływa po Nilu zygzakiem, wiatr wypycha jej wielki żagiel, tworząc tym samym niezapomniany widok na błękitnej toni Nilu.

Niestety feluka proponowała tylko nocleg „pokotem” na pokładzie i to dla maksymalnie dwóch osób, a to nie odpowiadało moim wyobrażeniom o trasie luksusowej.

Mój kontrahent podsunął mi pomysł na dahabiję. Obejrzałam chyba sto zdjęć w sieci, naczytałam się szczegółowo opisów. Miał to być wybór idealny. Łódź była wystarczająco duża dla całej mojej grupy, miała żagiel, a ja oczami wyobraźni już widziałam nas żeglujących z szumem wiatru nad głowami o zachodzie słońca z widokiem na świątynie w Edfu i Komombo.

I wyobrażenia prawie zostały spełnione. Ale… nie do końca.

Egipski port

Dotarliśmy do portu leżącego poza granicami miasta Aswan popołudniem, wpadliśmy jak po ogień, by tylko zjeść lunch i ruszyć dalej. Miałam jednak dość czasu, by zobaczyć, że przystań, w której cumują dahabije, bo nie byliśmy jedyną taką łódką, to nie port luksusowy, a raczej typowy egipski bałagan. Puste butelki, resztki po owocach i warzywach, jednym słowem jak to czasem w porcie bywa.

Obiad był smaczny, kucharz przemiły. Kabiny czyste, niezbyt bogate, ale bardzo przyjemne i najważniejsze – cała duża łódź była tylko dla nas.

A co mnie cieszyło najbardziej, zarówno na dziobie jak i na rufie zwinięte były wielgachne żagle – pamiętacie o moim marzeniu – ten sen miał się właśnie ziścić!

Spełniam marzenie!

Załoga, w 100% męska, powitała nas, pomogła z bagażami, nakarmiła i oddelegowała na zwiedzanie kolejnej świątyni. Celowaliśmy na powrót przed zachodem słońca, by jego blask złapać już znad rzeki.

My zdążyliśmy, ale nasi panowie mieli widać inny plan na zachód słońca. Łódź ani drgnęła. Cóż było robić, wypiliśmy kawę i herbatę marząc o kieliszku zimnego wina albo piwie i niecierpliwie zaczęliśmy wyczekiwać momentu kiedy staniemy pod żaglami.

Jakie było moje zdziwienie, kiedy nagle łódź szarpnęła, a dokładniej mówiąc, to nią szarpnęło, i ruszyliśmy.

Szybko zorientowałam się, co się dzieje. Przed nami płynęła inna łódka – holownik, który na linie ciągnął naszą „żaglówkę”.

Było już ciemno,  szybko wytłumaczyłam sobie, że to konieczność, ale i tak poszłam do kapitana. Ten uspokoił mnie, zapewniając, że jutro żeglujemy.

Tankowanie żaglówki?

Nie napłynęliśmy się zbyt długo, bo szybko przybiliśmy do brzegu, ustawiliśmy się w kolejce do tankowania. Ale jak – my, żaglówka czekamy na paliwo? Zapomniałam, nasz holownik musiał zostać zatankowany. Staliśmy tak do kolacji, podczas kolacji, a nawet po kolacji. Zapewnienia kapitana, że nocą nie będziemy płynąć legły w gruzach, bo na rano musieliśmy być już na zwiedzaniu świątyni.

Dlatego płynęliśmy niemal całą noc, ale najpierw długo staliśmy, czekając na paliwo.

Wyniuchałam, że mieli usterkę i bali się przyznać, ale to wszystko odkryłam długo po fakcie.

Następnego dnia, piękny poranek, cudny widok, spacerek do świątyni, po dwóch godzinach wracamy na pokład, a ja cały czas czekam na swój wielki moment: ŻAGLE.

Odpływamy, ale znowu „na sznurku”. Kapitan unika mojego wzroku, ale niestety musi się zmierzyć z moim zniecierpliwieniem i kolejnym pytaniem o żagle. Myślał, że jak powie – „Jutro” to mnie zbędzie. O wręcz przeciwnie, choć wiem, że nie wypada pokazywać braku cierpliwości i złości w Egipcie będąc kobietą przed obliczem mężczyzny, pewnie wyczytał to z mojej miny.

Przekonałam go szybko, że już, teraz, natychmiast marzą mi się żagle.

Stawiamy żagle!

Co miał biedak robić? Zwołał chłopaków i zaczął stawiać żagle.

Na szczęście nie byłam tam sama, bo moglibyście stwierdzić, że albo się nie znam, albo złośliwię, bo kapitan chciał mnie zbyć. Nic bardziej mylnego, byliśmy tam większą grupą i z podziwem, ale i litością obserwowaliśmy, jak nieumiejętnie chłopaki stawiają te żagle. Nie mieli pojęcia jak zacząć je rozwijać, co odwiązać, a co nie. Wynikało z tego sporo śmiesznych sytuacji. Uśmiechali się jeszcze półgębkiem, ale śmiech zastępowany był poirytowaniem.

Nasza chęć uwiecznienia każdego ich kroku wcale im nie pomagała. Wreszcie pierwszy żagiel rozwinięty w pełni. Złapał wiatr, a ten wydmuchał z niego kilogramy piasku, pyłu i kurzu. Wietrzenie żagli za nami. Niestety jak na złość dahabija miała jeszcze kolejny żagiel i powtórka z rozrywki gwarantowana.

Widziałam, że kapitan chciałby mi coś powiedzieć, ale nie wiedział, jak zacząć. Brak dobrej znajomości angielskiego utrudniał mu całą sprawę, ale ja miałam przewodnika na pokładzie, który okazał się bardzo pomocny, choć nie jestem pewna, czy tłumaczył wszystko słowo w słowo.

Bo jak byście zrozumieli „niby słowa” kapitana, który mając łódkę z wielkimi żaglami, próbuje powiedzieć mi, że żeby złapać wiatr musimy płynąć z powrotem do Aswanu i że … NIKT nie pływa tu pod żaglami, że wszyscy i to nie ważne czy z wiatrem, czy pod wiatr są ciągnięci przez holowniki.

Prosiłam o powtórzenie tych newsów, by upewnić się, że dobrze zrozumiałam.

Koło ratunkowe dla kapitana

Widząc, że krew mi odpływa z twarzy i blednę w oczach, majtek zza pleców kapitana, całkiem dobrym angielskim obwieścił swój pomysł „pomocniczy”. Zaproponował, by przesiąść się na holownik i nim zrobić rundę albo i dwie wokół dahabii i tym samym nacieszyć się widokiem łodzi pod żaglami.

Byłam tak zdesperowana, że ten absurdalny pomysł wydał mi się nawet ciekawym rozwiązaniem i już po chwili siedzieliśmy, niemal w komplecie, na małej łódce zataczając kółka wokół wielkiej łodzi.

Tego nigdy bym nie wymyśliła

Wiedziałam, że nasz plan już legł w gruzach, że nie będzie żadnego zwiedzania świątyni dzisiejszego popołudnia. Pozwoliłam, by dahabija pod żaglami nawróciła i przekonałam się na własne oczy, że przez godzinę pokonała może sto, może dwieście metrów.

Zwijanie żagli poszło już znacznie szybciej.

Czasem marzenia przewyższają rzeczywistość. Tak było też na Nilu. Do zbrodni jednak nie doszło… Kapitan przeżył…ja też.  A rejs nawet z holownikiem był cudny.

*duża łódź z żaglem i kilkoma kajutami

** tradycyjny strój – długa sukienka zarówno dla mężczyzn jak i kobiet w Egipcie