Indie z przymrużeniem oka

Dzisiaj będzie coś na lekko

I choć nie o świętach, bo te zdecydowanie wolę spędzać w domu niż na wyjazdach to nadal o turystyce.

Często odpowiadam na pytania o standard hoteli na naszych trasach. Czasami tylko ogólnie, czasami nasi Goście chcą poznać dokładne nazwy hoteli, w których zatrzymamy się na trasie.

Całkiem niedawno odświeżyłam sobie opowieść z Indii. Było to już kilka dobrych lat temu. Po nieudanym pierwszym wyjeździe do Indii i niemałym zniechęceniu do tego kierunku, postanowiłam wrócić po latach. Znalazłam dobrego kontrahenta, ułożyłam swój własny program, i ruszyłam na szlak z całkiem sporą grupką znanych mi już częściowo Turystów.

Wszystko szło jak po maśle

A ja zaczęłam już nawet wierzyć, że zasadnie dałam Indiom drugą szansę. Wystarczyło pochylić się nad szczegółami, dopracować miejsca noclegowe, zmienić restauracje.

Ułożyłam też program, przeplatając zabytki i przyrodę i udało się zachwycać Indiami niemal codziennie.

Jednak jak każda trasa objazdowa i ta dała nam popalić. Wczesne pobudki, zwiedzanie kolejnych obiektów, nierzadko wschody i zachody słońca, czyli wstawanie przed świtem i późne powroty do hoteli.

Lecimy na Goa

Wizja ostatnich trzech dni, które mieliśmy spędzić w Goa, cieszyła nas na samą myśl o zasłużonym lenistwie. Leciałam na Goa po raz pierwszy. Ja bardziej niż na tamtejsze plaże i żywy nadal mit dzieci kwiatów czekałam na pozostałości poportugalskie. Marzyły mi się te wspaniałe kościoły, piękne ich białe fasady i niesamowita architektura pośrodku Indii.

Wylądowaliśmy w Goa o czasie.

Jestem wzrokowcem, dobrze zapamiętałam z internetu hotel, w którym mieliśmy się zatrzymać. Spory teren nad samą wodą, z szeregiem palm i białą fasadą budynków. Recepcja jasna i przestronna z kameralnymi stolikami.

Długo wybierałam miejsca noclegowe na mojej trasie. Chciałam, by wszystko było, jak należy, szczególnie w Indiach, do których wiele osób leci mimo wszystko z uprzedzeniami. Niektórzy obawiają się biedy, inni skromnych warunków.  

Autobus odebrał nas z lotniska, miły Joshi powitał w hali przylotów i zapakował do busa. Opowiedział nawet kilka słów o Goa, plażach, krowach i orzechach kokosowych.

Według moich obliczeń powinniśmy dotrzeć na miejsce dość szybko. I rzeczywiście autobus zwolnił, przed sobą miał tylko jeden zakręt i powinniśmy być w raju.

Internet vs rzeczywistość

Nie dałam po sobie nic poznać, ale widok za oknem znacznie odbiegał od tego co pokazywał internet.

Na pewno zapamiętałam ten obiekt zupełnie inaczej. Ale wszyscy na pewniaka zaczęli zbierać rzeczy, Joshi potwierdził, że to na pewno tutaj. Weszliśmy do recepcji. Tu wita nas uprzejma Hinduska, trzyma zawinięte w ruloniki mini ściereczki do schłodzenia twarzy. Jej kolega niesie nam mini szklaneczki wypełnione czymś słodkim do picia.

Zapach – czuję wilgoć wszędzie i zawsze. Mimo kadzidełek i stożków aromatycznych, w powietrzu przebija się nieprzyjemny zapach stęchlizny.

Na razie jednak nie daję sobie zepsuć humoru, upewniam się, czy to oby na pewno ten hotel i czy my mamy tutaj rezerwację. Z obiecanych czterech gwiazdek dałabym maksymalnie dwie.

Ale nie raz i nie dwa już bywało, że pierwsze wrażenie niezbyt dobre ratował serwis, pokoje, plaża. Więc dałam hotelowi drugą szansę. Grupa szybko rozeszła się po pokojach, by zacząć leniuchowanie. Jak zawsze i tym razem zostałam w recepcji czekając na ewentualne problemy czy kłopoty.

Recepcja

Nie zdążyłam na dobre rozsiąść się w fotelu, zapadając nieco pomiędzy poduchami, kiedy przyszedł do mnie mój Kolega. Podróżował sam, miał jedynkę. To ten typ, który nigdy nie narzeka, więc tym bardziej serio potraktowałam Jego słowa.

Okazało się, że Andrzej dostał pokój przy recepcji, z małym okienkiem i ogromnymi wykwitami grzyba i pleśni na ścianach.

Zerknęłam dla rozpoznania sytuacji. Pokój nie do zaakceptowania. Pani w recepcji uprzejmie poinformowała mnie, że żadna zmiana pokoju nie jest możliwa, gdyż hotel jest pełen (do tej pory, a byłam w recepcji już dobre 20 minuty) nie przemknęło nawet pół ducha obok mnie. Cóż było robić, z pomysłem nadszedł Joshi, który z uśmiechem i sznurem pięknych śnieżnobiałych zębów zapowiedział, że za pięć minut wróci. I rzeczywiście przyszedł.

Zamalować grzyba

W ręce miał drabinkę, a w drugiej wiaderko. I co zrobił? Starannie zamalował białą farbą wszystkie czarne plamy na ścianach i zamierzał zabierać się także za sufit. Popatrzyliśmy na siebie z Kolegą z niedowierzaniem, że to się dzieje naprawdę.

Na szczęście moja jedynka miała być na piętrze i wyglądała o niebo lepiej, zamieniliśmy się pokojami. Ale nie na długo. Bo już po kilku kolejnych minutach zbiegł do recepcji inny turysta, podróżujący w parze z żoną, wyraźnie zdenerwowany, starał mi się opowiedzieć, co się stało.

Z hotelu do szpitala

Jego żona ma alergię na grzyby i pleśnie i po włączeniu klimatyzacji w pokoju niemal w oczach spuchła, obrzękł jej cały język i szyja i teraz ledwo co udawało się jej złapać powietrze. Szybko złapaliśmy motorikszę i pognaliśmy po leki odczulające do pobliskiego lekarza.

Na szczęście stan Pani był stabilny i została szybko zaopatrzona. Ale na samą myśl o powrocie do tego samego pokoju miałam ciarki. Pani też.  

Seria wpadek

W recepcji czekały na mnie jeszcze inne niespodzianki: pokój numer 7 zepsute wszystkie gniazdka, pokój 11 brak ręczników, w 13 zepsuty prysznic i toaleta, w 17 woda, zamiast spływać pod prysznic, wylewa się ciurkiem do pokoju.

Miałam już dość, nie wytrzymałam, zadzwoniłam po mojego kontrahenta i otworzyłam laptop. Weszłam do wiadomości, w której był link na stronę hotelu. Kliknęłam i … nic nie działało. Ale jak to? Skopiowałam link do przeglądarki, przecież jeszcze kilka dni temu można było obejrzeć tam mój raj w Goa.

Wirtualny hotel

Szybko zmiarkowałam, co się stało, kupiłam fałszywy obraz hotelu na zbudowanej dla moich potrzeb prostej stronie internetowej.

Nie miała podstron, żadnej ruchomej galerii, nie była skomplikowana. Ot taka sobie zwykła strona z kilkoma pięknymi zdjęciami na wabika.

Oj, jaka ja byłam wściekła, że dałam się oszukać i że w taki sposób Hindusi robią interesy.

Cóż było robić. Wszystko do tej pory szło aż za dobrze, więc przyszedł ten moment, kiedy podjęłam decyzję o opuszczeniu hotelu.

Opuszczamy hotel

Kontrahent nagle zmalał, jakby przysiadł, stojąc. Zupełnie nie rozumiał, o co go proszę.

Próbował jeszcze tłumaczyć mi, że hotel opłacony, że pieniądze przepadną, i zapewniać, że tu jest naprawdę pięknie. Jak dla kogo?

Na szczęście tuż obok w małym hotelu sieciowej niszowej marki było dość pokoi dla nas wszystkich.

Szybko zmieniliśmy lokal i poszliśmy uczcić zmianę na plaży przy kokosach.

Ja podpadłam i poza hotelem musiałam zmienić także kontrahenta. Wyniosłam z Goa nauczkę do końca życia. Internet super, ale kontrola i sprawdzania w kilku źródłach okazuje się szczególnie w niektórych krajach wręcz nieodzowne.