Dubaj to miasto pełne atrakcji na dzień i na tydzień

[su_carousel source=”media: 357,358,359,360″ link=”lightbox” title=”no”]

Dubaj – miasto na pustyni

Czas na podsumowanie naszego Dubaju. Zrobię to inaczej czyli nie podam Wam gotowego planu na to jak spędzić jeden dzień w Dubaju z dzieciakami i zobaczyć wszystko bo to i tak się nie uda i pewnie lepiej aby każdy z Was opracował sobie indywidualny plan dopasowany do Waszych potrzeb ale opiszę kilka przygód jakie nas spotkały.

W samolocie

Droga do Dubaju przebiegła bez żadnych komplikacji, w miejscu gdzie mogliśmy utknąć czyli na lotnisku podróżując z dzieciakami wykorzystaliśmy kolejkę priorytetową i przemknęliśmy bardzo szybko i gładko.

W samolocie było bardzo przyjemnie i czas minął  nam nader szybko.

A potem to już sił starczyło nam tylko na szybkie spanie bo kolejnego dnia mieliśmy zwiedzać cały Dubaj.

Zmiana planów

Niespodziewanie zmieniliśmy trochę nasze plany dopasowując do przebiegu dnia i wszystkich atrakcji, które zaplanowaliśmy. Dzięki temu, że byliśmy z przewodnikiem udało się nam dotrzeć wszędzie na miejsce i zobaczyć zaplanowaną moc atrakcji.

Dark restaurant w Dubaju – niespodzianka

Ale miało być o niespodziewanych przygodach, jedna z nich związana była z jedzeniem. Kiedy wieczorem i to późno dotarliśmy już do hotelu zgodnie ze wskazówkami naszej przewodniczki pokierowaliśmy kierowcę na miejsce gdzie miała być smaczna kuchnia jemeńska. Chyba ostatecznie nie znaleźliśmy dokładnie tej restauracji o której mówiła przewodniczka ale na miejscu była inna. Zostaliśmy zaproszeni na pięterko przez specjalne wejście dla rodzin. Akurat zajęliśmy duży rodzinny stolik a z rozbudowanego menu wybraliśmy całą moc specjałów arabskich. I kiedy już nam wszystko pachniało, a ślina kapała po brodzie zgasło światło. Najpierw wielkie westchnięcie, potem głośne ach, wreszcie oczy zaczęły przyzwyczajać się do ciemności. Wokół nas błogi spokój. Nikt ani drgnął.

Absolutny brak reakcji ze strony gości ale niestety także kelnerów. Wymusiliśmy deklarację, że światło wróci za 10 minut. Poprosiliśmy chociaż o wodę. Po 10 minutach sytuacja wyglądała dokładnie tak samo jak przed 10 minutami. Nic się nie zmieniło, jeszcze raz skinęliśmy delikatnie na kelnera, który jak mantrę powtórzył to samo. W tym czasie kilku gości ale najedzonych opuściło salę, zrobiło się pusto i cicho.

A głód nie ustawał, minut przybywało. Jeden z nas poszedł na zwiady i znalazł za rogiem lepszą restaurację (przynajmniej na oko) i przede wszystkim oświetloną. Zatem na hasło opuściliśmy naszą ciemną restaurację płacąc tylko za wodę i wyszliśmy. Co dziwne, nikt nawet nie próbowała nas zastopować, zagadać, przekonać, że światło zaraz wróci. Po prostu pozwolono nam tak sobie ot wyjść i już.

Rozsiedliśmy się zatem w nowym lokalu wygodnie i złożyliśmy zamówienie. Tym razem obyło się bez niespodzianek, a jedzenie libańskie było wyborne.

Kierowca pojawiam się i znikam

Na koniec jeszcze jedna dziwaczna historia, zawsze brakuje mi odpowiedniego słowa w języku polskim na takie niestworzone opowieści, niewytłumaczalne. Amerykanie mają słowo bizzare (dziwaczny, niestworzony, dziwny) i to właśnie idealnie oddaje tę sytuację.

Rano o 6:15 spotykamy się na śniadaniu, specjalnie przed oficjalnym czasem jego serwowania, przygotowanym dla nas na specjalna prośbę. Schodzimy już z bagażami by pędzić na lotnisko. Czas wyliczony co do minuty. W recepcji siedzi i czeka na nas nasz kierowca. Witamy się serdecznie, stawiamy nasze walizy w lobby i idziemy jeść  śniadanie w spokoju i ciszy oraz pełnym komforcie, że zdążymy na czas dotrzeć na lotnisko.

Jakie jest nasze zdziwienie kiedy punktualnie bo o 6:28 (a mieliśmy być o 6:30) wychodzimy po śniadaniu do recepcji gotowi do drogi a naszego kierowcy nie ma.

Rozglądamy się w hotelu i przed nim, ale po kierowcy ani śladu…

Wtedy pan z ochrony informuje nas, że nasz kierowca pojechał sobie. Chyba po innego pasażera, słucham????

Ale dokąd? Dlaczego?

Czemu bez nas?

Szybka akcja: zamawiamy dwie taksówki i ruszamy na lotnisko.

Tak…

Zdążyliśmy, wszystko dobre co się dobrze kończy. Tak pożegnał nas Dubaj.