Cip, cip wielorybku…

Weronika natchnęła mnie do napisania tego tekstu o wielorybach zamieszczając krótki, ale piękny filmik o humbakach w Zatoce Drake Bay w Kostaryce.

Spróbuję przypomnieć sobie wszystkie moje dotychczasowe okazje do obserwowania wielorybów.

Premiera w RPA

Zaczęło się od RPA, w jednym z przewodników niemieckich wyczytałam o małej nadmorskiej miejscowości położonej na południu kraju Hermanus, która jest wyjątkowym miejscem do obserwowania przepływających tam wielorybów każdego roku w ściśle określonych miesiącach. Sprawdziłam tę wiadomość i wplotłam ten punkt do naszego programu zwiedzania RPA.

Po raz pierwszy byliśmy tam we wrześniu, zgodnie z zapowiedzią spotkaliśmy znanego mi już wcześniej ze zdjęć mężczyznę w charakterystycznym stroju, który z wielką tablicą i megafonem krążył po głównej ulicy miasteczka oznajmiając wszem i wobec, kiedy i gdzie widziano ostatnie wieloryby, to wieloletnia już tradycja, która jest wstępem do właściwego oglądania tych wielkich ssaków. Przy łucie szczęścia można zobaczyć te zwierzaki z lądu, kiedy wpływają niebywale płytko do zatoki i wtedy z klifu widać je jak na dłoni. Nam nie udało się ich wprawdzie zobaczyć z lądu i wybraliśmy się na specjalny rejs.

Mieliśmy sporo szczęścia, bujało mocno, ale po kilkudziesięciu minutach udało się nam namierzyć humbaki. Bawiły się nieopodal w wodzie, niesamowite wrażenie zrobiła na mnie wielkość tych ssaków. A kiedy po raz pierwszy wyłonił się ogon, wyprostował, po czym z chlupotem zniknął w błękitnej ton wody miałam łzy w oczach – cudny widok.

Pokot przez Aviomarin

Za drugim razem mieliśmy niesamowicie śmieszną historię z wielorybami, byliśmy tam także we wrześniu, spora grupka, wyjątkowo zimna to była afrykańska wiosna, przypominam sobie nasze zdjęcie na kamiennej ławeczce właśnie w Hermanus, gdzie opatuleni w polary i kurtki wiatrówki staramy się skupić jak najbliżej by się wzajemnie ogrzać. Ale nie o tym.

Pomna choroby morskiej, która dotknęła uczestników podczas pierwszego rejsu podsunęłam pomysł na odpowiedni podkład, czyli na godzinkę przed rejsem cała grupa wzięła leki na chorobę lokomocyjną, by nie popsuć sobie przyjemności podziwiania humbaków. Kiedy stawiliśmy się w porcie okazało się, że pogoda jest na tyle wietrzna, że wszystkie dzisiejsze wycieczki zostają odwołane i tyle było. Resztę dnia spędziliśmy realizując resztę programu walcząc z przeraźliwym snem i otępieniem, leki zadziałały niestety nie na wielorybach. Rejs i tak odbyliśmy, ostatniego dnia przed wylotem do Polski i udało się nam trafić w okienko pogodowe i zobaczyć także tym razem olbrzymy niedaleko naszej łodzi.

W krainie kiwi

Nowa Zelandia – tu oglądania wielorybów nie planowaliśmy, bo miejscowość słynąca z najlepszych rejsów leżała zupełnie nie na naszej trasie, ale jak to często bywa na przetarciu szlaku planu nie ma i można dowolnie go modyfikować dodając swoje własne przemyślenia i upiększenia.

Tak tez zrobiliśmy, goniliśmy autami na przełaj, tnąc wyspę południową niemalże na pół, by na czas stawić się na oglądaniu wielorybów — tu w pełni zorganizowany rejs wielkim katamaranem. Bujało względnie, natomiast zaskoczył nas sposób oglądania i namierzania tych ssaków. Wielki sonar i sygnały dźwiękowe, które pozwalały załodze na bardzo precyzyjne informowanie nas co kiedy nastąpi. Do tego stopnia, że kapitan z pełną dokładnością niemalże co do sekundy informował nas, kiedy mamy wyjść poza kabinę, kiedy przygotować się do robienia zdjęć, po czym odliczał 3,2,1 OGON, a za chwilę 3,2,1 PŁETWA. Było to zaskakująco inne podglądanie tych zwierzaków, wyreżyserowane, ale też urzekające.

[su_slider source=”media: 943,944,945,946,947,948,949″ title=”no”]

Welcome to Canada

Kanada – tu płynęliśmy na orki. Z Victorii były rejsy pontonami, najpierw ubierano nas w specjalne kombinezony przypominające stroje kosmonauty albo nurka, potem sadzano w pontonie ciaśniutko jeden obok drugiego, by wypłynąć tym w morze. Fale były, mokro było, orek z bliska nie było. Pojawiły się spełniając tym samym daną nam na początku rejsu stuprocentową pewność spotkania ich na trasie, ale daleko na tyle, że ich sylwetki tylko majaczyły na horyzoncie.

Tu nasza relacja: 4.06.2013 Victoria, rejs w poszukiwaniu orek, powrót do Vancouver

Islandia is the best

Islandia – to mój numer jeden jak dotąd, cudne przeżycie. Czerwiec, pogoda cudna, wielki statek cały drewniany, na pokładzie przed szczytem sezonu zaledwie 6 osób. Wybraliśmy rejs z Husavik o zachodzie słońca późnym popołudniem. Ubrani w specjalne kombinezony chroniące przed chłodem i deszczem zasiedliśmy pod żaglami i czekaliśmy. Najpierw na trasie napotkaliśmy maskonury, który były dodatkiem do rejsu z wielorybami. A potem zaczęła się prawdziwa uczta z wielorybami. Nawet sam kapitan pływający tutaj od lat i towarzysząca mu załoga podobnie jak my wyległa na dziób łodzi, by przyglądać się z zachwytem humbakom. Było ich naprawdę dużo, nie wiem dokładnie, czy 8, czy 12, być może pojawiały się te same, trudno to policzyć i je rozróżnić, były mamy i ich młode, były potężne ssaki nurkujące i znikające pod wodą na kilkanaście minut. Tu także widać było cudnie wyłaniające się ponad powierzchnię wody ogony. I ta cisza dookoła, słońce w oddali, gorąca czekolada i bułeczka z cynamonem. Tak, to był zdecydowanie najpiękniejszy rejs z wielorybami, jak dotąd.

[su_carousel source=”media: 953,954,956,955″ link=”lightbox” title=”no”][su_carousel source=”media: 381,377″ link=”lightbox” title=”no”][/su_carousel]

Czasem nie widać nic

Ale dla odmiany, że nie zawsze jest tak samo, w maju tego roku podczas szybkiego objazdu Islandii ponowiliśmy ten sam rejs na wieloryby. W porcie pogoda była jak niegdyś, cudne słońce i błękitne niebo, ale jak się okazało po wypłynięciu na morze było już tylko gorzej, wiało, potem padało, a nawet lało, fale robiły ze statkiem co chciały. Niemalże cała obsada statku cierpiała na chorobę morską, a gęsta mgła zlała się z szarą tonią wody i wieloryba ani śladu. Czyli jednak jak zawsze szczęście trzeba mieć.

Costa Rica też ma wieloryby

I jeszcze ostatnie zupełnie świeże wspomnienie przywiezione dopiero co z Kostaryki. Zamówiliśmy rejs na Wyspę Cano w poszukiwaniu żółwi morskich i podglądanie rafy koralowej, a tu niespodziewanie mnie j więcej w połowie drogi kapitan stopuje łódkę i pokazując na punkcik przed sobą woła „ballena, ballena” co znaczy „wieloryb, wieloryb”. Najpierw nie mogliśmy dostrzec tego maleńkiego czarnego czegoś w wodzie, dopiero po chwili kiedy zwierzak wyłonił się mocniej kształt płetwy wyraźnie pokazał się nad wodą. Wyczekaliśmy chwilę i pokazał się jeszcze raz i jeszcze raz.

W wielu miejscach na ziemi i zawsze zupełnie inaczej ale każdorazowo oglądanie wielorybów to cudne przeżycie. Nadal czekam jeszcze na TE zdjęcia i TE przeżycia, które towarzyszą tym najpiękniejszym pokazom tych ssaków. Udało mi się przejrzeć dziesiątki zdjęć, kiedy widać ponad wodą całe sylwetki wielorybów, ich ogony wynurzone wysoko ponad ocean, albo słynne fontanny wyrzucane w niebo wraz z wydmuchiwanym powietrzem. Liczę, że to jeszcze przede mną – tylko gdzie?

Jak to jest zajrzeć żółwicy pod ogon

Wielka Piątka w Afryce – czy znasz ich więcej?