Prywatny rezerwat Omaruru
W lodży Omaruru w Namibii byłam już kilka razy przedtem. Bardzo lubię tu wracać, bo spotkanie ze zwierzętami oko w oko to jeden z moich ulubionych pomysłów na zakończenie trasy po Namibii. I choć zawsze słyszę od moich Gości: „I po co my tyle jeździliśmy po Parku Etosha, skoro tutaj wszystkie zwierzaki są na wyciągnięcie ręki?”
To od razu ripostuję, że Parku Narodowego nie wolno porównywać z prywatnym rezerwatem.
Jak wielokrotnie wcześniej i tym razem mieliśmy zaplanowane na popołudnie safari w rezerwacie.
Jak zwykle przyszłam na zbiórkę troszkę wcześniej, żeby spotkać się z naszymi lokalnymi przewodnikami, ustalić z nimi plan działania, przedstawić się, sprawdzić ile samochodów wyruszy w trasę.
Przy jednym z aut, zresztą nowiusieńkich spotkałam Sama. Energiczny i żwawy ciemnoskóry przewodnik przywitał mnie mocnym uściskiem dłoni i szczerym uśmiechem.
Oboje mieliśmy, słuszne zresztą wrażenie, że znamy się z poprzednich safari. Nigdy jednak nie pracowaliśmy razem w tym samym samochodzie. Dzisiaj od razu zajęłam miejsce przy kierowcy, przekładając z fotela pasażera fasolkę dla słoni.
Nagle do płotu całkiem blisko nas podeszła żyrafa, będąca tutaj maskotką w lodży.
I tyle o niej wiedziałam.
Sam i Sammy
Od razu zauważyłam specjalną wieź między przewodnikiem a zwierzakiem. Szybko też skojarzyłam imiona obu, Sam i Sammy. Czyżby kryła się za tym jakaś tajemnica?
Zapytałam i to był klucz do sukcesu. Sam otworzył się i opowiedział bardzo wzruszającą historię.
Podjął pracę w tutejszym rezerwacie już 15 lat temu, będąc jednym z pierwszych jej pracowników. Podczas jednego z pierwszych safari turyści zauważyli przy drodze małe żyrafiątko. Niestety zwierzak nie mógł się podnieść, a gdy Sam podjechał bliżej, zwierzę szamoczące się ze strachu odsłoniło zalane krwią nóżki. Na oko żyrafka mogła mieć zaledwie kilka dni.
Sam nie zastanawiając się długo, poprosił gości o pomoc i wspólnymi siłami dźwignęli żyrafę (a takie zwierzaki, choć jeszcze młode mogą ważyć około 100 kg) i położyli na siedzeniach w aucie terenowym. Czym prędzej zawieźli zwierzaka do lodży i zostawili przy recepcji, a sami udali się, by dokończyć safari.
Najprawdopodobniej mama spacerowała z małym i została przestraszona albo przez dzikie zwierzę albo przez samochód, jej udało się uciec, ale mały utknął w kamieniach, kiedy chciał się wydostać, musiał złamać sobie obie nóżki i nie mógł już wygrzebać się spomiędzy kamieni. Matce nie udało się odnaleźć malucha i gdyby nie Sam zapewne zdechłby w tym miejscu.
Sam niecierpliwie dokończył safari z gośćmi i szybko udał się do recepcji. Drogę przecięła mu ówczesna managerka ośrodka, która gniewnie oznajmiła mu, że skoro bierze i przywozi do lodży kolejne problemy, to ma sobie z nimi poradzić sam. Zwierzę „płacze”, nie chce jeść i nikt nie wie, jak można mu pomóc.
Rehabilitacja Sammiego
Sam podszedł do żyrafy, ta wyczerpana patrzyła na niego oczami pełnymi lęku, ale i nadziei. Dotknął butelki z mlekiem i szybko zorientował się, że podano zwierzakowi mleko lodowate, prosto z lodówki. Wrócił z nim do kuchni, podgrzał, dodając do niego żółtko, wzorem babci, która tak ratowała małe kózki.
Żyrafa łapczywie zaczęła ssać mleko, i stale wolała o więcej. Kiedy się najadła, trzeba było nadać jej imię, Sam miał przed sobą małego dzielnego samca żyrafy, by nawiązać do własnego imienia, ochrzczono go SAMMY. Przez kolejne dwa tygodnie Sammy leżał przed recepcją, był regularnie karmiony, a Sam robił mu opatrunki, usztywniając kopytka i zaopatrywał chorego.
Jaka była wielka radość, gdy po 14 dniach zwierzak sam, po raz pierwszy stanął na nogi i zrobił pierwsze kroki. Świętowała cała lodge, nawet pani manager, której serce zmiękło całkowicie.
Sammy wizytówką Omaruru
Sam zdobył najwierniejszego przyjaciela, który do dzisiaj razem z nim pracuje w lodży. Bo Sammy ma swoje obowiązki, wita każdy przyjeżdżający samochód, znienacka zaskakuje turystów, którzy niczego się nie spodziewając, nagle zostają zaskoczeni spotkaniem oko w oko z wielką głową żyrafy. Sammy zachodzi gości od tyłu i zupełnie nieoczekiwanie ku ich wielkiemu zaskoczeniu, ale i radości kłania się, czasami bodzie, czasami ustawia do całowania i przytulania. Chętnie pozuje do zdjęć. Psoci, bo co jakiś czas psuje dachy ze strzechy na małych domkach.
Nikt nie wyobraża sobie teraz wizyty w Omaruru bez Sammiego. W tutejszym małym sklepiku można nawet nabyć pamiątkowe koszulki z żyrafą.
Sammy doczekał się wielu fanów i jest magnesem tego miejsca.
Warto rozmawiać
Poza żyrafą chciałabym zachęcić Was do rozmów z opiekunami i przewodnikami w takich miejscach. Sam pracujący tutaj od 15 lat chętnie odpowiadał na moje pytania dotyczące właściciela tego miejsca, jego następców. Podzielił się informacjami na temat zaprzyjaźnionego lekarza weterynarii, który w nagłych przypadkach przylatuje do lodży awionetką, ląduje na miejscowym pasie startowym i niesie pomoc zwierzakom.
Słonie, nosorożce, hipopotamy i samotny gepard
Wspominał swoją najbardziej skomplikowaną akcję, gdy trzeba było dwa dorosłe i ciężkie słonie przewieźć do sąsiedniej lodży. Te tutaj łobuzowały, wyprowadzały stado daleko nad rzekę, psuły ogrodzenia, nie chciały zgrać się z innymi zwierzakami.
Słonie zostały uśpione strzałami oddanymi z góry z awionetki, która nadleciała na pas startowy, na który zostały zwabione słonie.
Wielka ciężarówka, osiemnastu dorosłych mężczyzn uczestniczyło w transporcie.
Inną opowieścią były ciekawostki o pięciu słoniach, które zostały w lodży. Wszystkie rozpoznawały Sama już z daleka. Reagowały na jego okrzyki, trąbienie, wreszcie jadły nam z ręki. Sam był bardzo pewien co do zachowania swoich podopiecznych. Pięknie wtrącał, że to praca jego marzeń i nie wyobraża sobie pracować gdzie indziej.
Równie wiele ciekawych rzeczy opowiedział o nosorożcach, hipopotamach, zabrał nas na karmienie geparda, a potem pozostałych zwierzaków.
Pasja kluczem do sukcesu
Robił niby to samo, co zawsze dotychczas jego koledzy, z tą różnicą, że kocha zwierzaki, a te odwdzięczają się mu z wzajemnością. Mogliśmy skorzystać z jego zapału i werwy. Ja odkryłam to miejsce na nowo, nie mogłam przestać pytać, odkrywając mnóstwo ciekawych informacji na temat samej lodży, ale i poszczególnych zwierzaków.
I tak rozmawialiśmy o przejęciu sterów przez córkę i wnuki Szwajcara, który jest już leciwy i pewnie nie za długo przestanie przylatywać do Afryki regularnie. Mówiliśmy o kosztach prowadzenia takiego ośrodka, o formalnościach, które są przeszkodą w pozyskaniu drugiego kota, który byłby idealnym rozwiązaniem dla samotności geparda Tommiego, którego mają tutaj od kilku lat, a którego brat zdechł w wyniku ukąszenia przez czarną mambę.
Była też wzmianka o aukcjach, podczas których sprzedawane są zwierzęta, rozmawialiśmy nawet o konkretnych cenach za poszczególne gatunki.
Byłam oczarowana ogromem wiedzy i doświadczenia Sama. To niesamowite, o ile można wzbogacić pobyt w każdym miejscu, ciągnąc za język naszych przewodników lub opiekunów.
Nie bójcie się pytać, choć na chwilę, to i tak warto zbudować głębszą relację, by dowiedzieć się więcej.
Nasze safari i tak było niezapomniane, a dzięki osobistym dygresjom Sama stało się po prostu serdeczne i przyjazne.
Sam tak trzymać! Sammy brawo TY!