Ku przestrodze…
Dzisiaj będzie krótki tekst o tym, że bliżej nie znaczy bezpieczniej. Trochę przekornie, specjalnie dla tych, którzy czytając opowieści z odległych kierunków, komentują, mówiąc:
– I po co latać tak daleko? Co to, u nas atrakcji brakuje?
Święto Ognia w Alicante i wielkie przygotowania
Otóż nie brakuje, a wydawać by się mogło, że nic tego nie zapowiadało. Jak wielu turystów, i my daliśmy się zwabić Alicante na południu Hiszpanii Świętem Ognia. Kiedy wreszcie udało się nam ustalić, kiedy płonąć będą poustawiane w mieście wielkie i barwne figury – a sprawa wcale prosta nie była. Co innego mówiły mieszkające na miejscu od kilku lat Polki, co innego podawała strona internetowa, niby jedyna oficjalna, a jeszcze inaczej zeznawały osoby zapytane w mieście. Okazało się, że jedynym prawdziwym źródłem informacji była pani pracująca w Starbucksie.









Spacer, fajerwerki i plażowy relaks
Kiedy udało się nam ustalić godzinę i – co ważniejsze – datę palenia figur, postanowiliśmy i tak pokręcić się nieco po mieście. Pospacerowaliśmy po Rambli (tak, Alicante też ma Ramblę), kibicowaliśmy po raz pierwszy w życiu pokazowi fajerwerków hukowych o 14:00. Dym po wybuchach tak gęsto zasnuł niebo nad placem w mieście, że nawet sztuczne ognie, które do tej pory wydawały mi się zasadne tylko nocą, nabrały tutaj innego znaczenia, kiedy kolorowymi iskrami odznaczały się na szarym niebie.
Zmęczeni upałem postanowiliśmy najpierw się posilić, co było dość łatwe, a potem pójść na plażę. Piaszczysta, szeroka, w centrum miasta – dość gęsto utkana wypoczywającymi tutaj turystami i miejscowymi, bo to była akurat niedziela. Zajęliśmy oblegany kawałek plaży w cieniu, by rozłożyć się nieco na ręcznikach. Byliśmy w szóstkę – dwójka przysiadła na kamieniach, dwójka poszła do wody, ja rozciągnęłam się na ręcznikach, a Maciej spacerował wokół nas.
Przyjemna bryza znad morza, słońce i miły plażowy gwar pozwoliły mi na chwilę przymknąć oko. Znajomi wyszli z wody, ale skuszeni przyjemnym wietrzykiem wrócili nad brzeg. Dwójka na kamieniach wdała się w dyskusję. Chyba na chwilkę udało mi się nawet przysnąć.
Chwila nieuwagi, moment sielanki i… kradzież
Wydawało mi się, że zaczął dzwonić telefon – przynajmniej dzwonek brzmiał znajomo. I wtedy usłyszałam głos Macieja:
– To plecak Przemka (naszego Przyjaciela).
Nagłe poruszenie, Maciej biegnący za kimś, kolega za Maciejem. Poderwałam się i ja.
To były ułamki sekund.
Chwyciłam w rękę swój telefon. Osoby, które mijałam, wskazywały mi palcem drogę. Na barierkach odgradzających plażę od chodnika widziałam plecak, przeskakującego mężczyznę w niebieskich szortach, a za nim Macieja i kolegę.
Biegli. Zniknęli w tłumie.
Po chwili wracali z naprzeciwka. W ręce Maćka był plecak. Obok niego szedł mężczyzna i jeszcze jeden. Wracaliśmy niczym bohaterowie, pomiędzy leżącymi i siedzącymi plażowiczami. Niektórzy bili brawo. Inni pytali, czy wszystko ok. Byli i tacy, co życzyli powodzenia i przepraszali za to, co się stało.
Pościg, tłum i zaskakujący finał
Ja do końca nie wiedziałam, co i jak po kolei się wydarzyło.
Po pierwsze – złodziej wykorzystał chwilę sielanki naszej szóstki. Plecak położony na piasku bez opieki, wyjątkowo duży i kolorowy – może dlatego inny albo charakterystyczny.
Złodziej przechodził powolnym krokiem, jak wiele innych osób – raz za nami, raz przed nami. Musiał, nie wykonując żadnego gwałtownego ruchu, pochylić się, wziąć plecak i iść dalej, jakby nigdy nic.
Tylko spostrzegawczość Macieja, kolorowa kratka na plecaku i bardzo szybka reakcja – czyli sprint – pomogły uratować sytuację.
Złodziej, przypadek czy zorganizowana akcja?
Kuriozalna historia ma jednak ciąg dalszy, bo skąd nagle obok Macieja, który już biegł za złodziejem, pojawiło się dwóch mężczyzn, którzy – jak on – przeskoczyli przez barierki i biegli razem z nim? A kiedy udało się odzyskać plecak, jeden z nich wyjął z kieszeni w szortach plażowych odznakę policyjną. Cuda – nic się nam nie składało.
Rzekomy policjant po chwili wrócił pod parasol niedaleko nas i wraz ze swoimi kolegami poszedł odbijać piłeczkę rakietkami plażowymi.
Nikt z nas nie wie, co i jak się stało. Do dzisiaj nie ustaliliśmy, gdzie podział się złodziej, który po tym, jak porzucił plecak, rozpłynął się w tłumie ludzi (lepiej dla niego).
Wnioski na przyszłość
W plecaku, jak się okazało, było dość skarbów, by zadowolić złodzieja na co najmniej kilka dni: pokaźna pula gotówki, kluczyki do auta z wypożyczalni, klucze do naszego wynajmowanego apartamentu, dowody i pozostałe dokumenty osobiste.
Do tej pory podobne historie opowiadałam, przywołując zdarzenia z Brazylii lub Kolumbii. Tymczasem czujnym warto być wszędzie i zawsze. I niekoniecznie zabieranie dużego plecaka na plażę ze wszystkimi najcenniejszymi rzeczami to dobra sprawa.
I jeszcze jedno…
Chciałabym tutaj wspomnieć o sejfach, ale to temat na kolejny wpis…