[su_carousel source=”media: 909,908,907,906,905,904,903,902,900,901,898,897″ link=”lightbox” title=”no”][su_carousel source=”media: 381,377″ link=”lightbox” title=”no”][/su_carousel]
Na świeżo najlepiej opisywać i podsumować dopiero co zakończone wakacje. A że zabrałam się do zgrywania zdjęć i ich segregowania odkryłam, że poza przyrodą, która jest niewątpliwie największą atrakcją Kostaryki przywiozłam tym razem sporo fotek dań i tamtejszej kuchni.
Śniadanie dla przyjaciela
No bo jak inaczej nazwać solidną porcję gallo pinto, czyli w tłumaczeniu dosłownym malowanego koguta kryjącego mieszankę gotowanego ryżu z czarną fasolą gotowaną osobno, przysmażanych wraz z drobno posiekaną kolendrą, papryczką, często cebulką i czosnkiem oraz dodatkiem aromatycznych przypraw: soli, pieprzu, kuminu, do tego jajo według życzenia albo sadzone, albo jajecznica, koniecznie boczek albo parówka, może być tost opiekany lub tacos. Taka porcja to codzienny rytuał wśród Ticos (tak mówią o sobie mieszkańcy Kostaryki) jedzony codziennie w porze śniadaniowej.
Malowany kogut
Gallo pinto, czyli kogut na talerzu towarzyszy kolejnym posiłkom, a nierzadko jedzony jest na okrągło przez cały dzień. Danie to spotkać można także w krajach sąsiadujących z Kostaryką.
Poza typowym śniadaniem Ticos mogliśmy zawsze liczyć na wersję nazywaną tu americano, czyli jajo, boczek i sos pomidorowy, dzieciaki bardzo upodobały sobie pancakes, będące idealnym przepisem grubaśnych placków rodem z USA polewanych suto syropem klonowym.
Owocowy szał
Kiedy po kilku dniach monotonnego wyboru śniadaniowego chcieliśmy trochę odetchnąć ratowały nas owoce. A te Kostaryka ma naprawdę genialne, słynie z największej na świecie produkcji ananasów i bananów (naprzemiennie walcząc o ten tytuł z Ekwadorem). Ale nas zachwycały tu niesamowicie dojrzałe, przesłodkie i przepyszne owoce egzotyczne: mango, arbuz, ananas, papaja, guanabana, melon, dojrzewające akurat teraz liczi i rambutany, były też truskawki i jabłka, ale te szalenie drogie najczęściej pochodziły z Chile. Takie owoce pokrojone w plasterki i podane na talerzyku potrafiły zastąpić godnie całe sute śniadanie, a soki, które tu można zamówić wszędzie i nie ma obawy, że dostaniemy wielki pokal wypełniony sztucznym koncentratem należały z pewnością do mocnych stron Kostaryki. Gęste, bardzo aromatyczne i autentyczne zachwycały nas niezmiennie każdego dnia, wybieraliśmy z karty te najbardziej egzotyczne, uwielbiana przez nas orzeźwiająca marakuja gościła na stole najczęściej, ciekawy smak miał sok z karamboli, bardzo dobra była guanabana, niesamowicie ciekawy smak miała lemoniada z cytryn wyglądających jak pomarańcze. Pycha.
Lody dla ochłody
Oczywiście idąc tym tropem i będąc na wakacjach z dzieciakami nie mogło obyć się bez lodów. Tu musicie sobie wyobrazić te owoce zaklęte w wielgachnych kulkach przepysznych sorbetów i lodów owocowych. Przy okazji porcje są tu wielkie zawsze i wszędzie.
Pora obiadowa
Obiad: oczywiście poza gallo pinto można jeszcze trafić na kilka innych miejscowych specjałów. Specjalnie staraliśmy się jadać w różnych miejscach, by móc popróbować różnej kuchni. Po 16 dniach naszymi mocnymi typami zostało jedzenie domowe, nieprzekombinowane, charakterystyczne dla Kostaryki, czyli ryż koniecznie podsmażany, mogą być krewetki, może być kurczak albo wołowina szarpana do tego fasola, warzywa, trochę pikantnej papryczki i już. Pyszny a bardzo prosty obiad jedliśmy po raftingu, świetnie przyprawiony kurczak, do tego ryż z fasolą i warzywa (serca palm marynowane w zalewie, papryka, pomidory, ogórki, cukinia, kapusta, marchewka i tyle).
Soda tam na obiad
Takiego jedzenia szukaliśmy w sodas, czyli przydrożnych małych restauracyjkach, gdzie zamiast karty dań była pani kucharka i serwowała danie dnia, czasem może dwa, a już wyjątkowo trzy. Tu zawsze było świeżo, smacznie i tanio. Do każdego posiłku obowiązkowo woda za darmo, kranówa, chłodna, pyszna, czysta. Ta woda to tutejsze zbawienie, przy wcale nie niskich cenach napojów butelkowanych szklanka wody podawanej w każdym lokalu na dzień dobry to wybawienie.
Surowa ryba
W sodas często zatrzymywaliśmy się też na ceviche, czyli surową rybę albo krewetki pokrojone w kawałki nasączone w aromatycznej zalewie na bazie soku z limonki, papryczki, kolendry podawanych w małych miseczkach z krakersami. Najbardziej popularną rybą jest tutaj red snapper, czyli lucjan – pyszna ryba z białym zwartym mięsem. Warto się nią objadać. Najwięcej tej ryby zjadła Basia, która lubuje się w filetach z ryby a tu udało mi się ją przekonać także do lucjana grillowanego w całości podawanego z białym ryżem i fasolką tym razem na ciepło jako sałatka.
Wół na stół
Zaszaleliśmy dwa razy mając już ochotę na wyjście z zaklętego kręgu ryżu i fasoli i wybraliśmy się na kolację z mięsem. Pyszna wołowina, zawsze przygotowana w sam punkt, pięknie wysmażona zgodnie z zamówieniem, podana w towarzystwie wykwintnych warzyw i puree ziemniaczanego. Śmiało możemy polecać te dwa miejsca.
Świat na talerzu
Oczywiście nie brakowało inspiracji kuchnią meksykańską, namówiliśmy się raz i warto było. Świetne świeże dania, tacos locos z guacamole i śmietaną, wspaniałe chilli con carne i oczywiście salsa mexicana. Miły przerywnik w daniach kuchni Kostaryki, choć uwaga na przesadną miłość do sera, gdzie tylko można kucharki sypią go suto czasem zbyt suto.
Mamy jeszcze niezawodną wśród turystów pizzę i makarony oczywiście dumnie przywołujące kuchnię włoską, z tą podobizną bywa różnie, ale raczej na korzyść niż na niekorzyść. Będzie zawsze dużo, gęsto i pysznie. My zajadaliśmy się carbonarą, którą uwielbia Olek, choć za każdym razem miała tu inny smak i inne składniki. My duzi wybieraliśmy najczęściej owoce morza i te wybory zawsze były trafione.
Ckni się nam do…
A oto lista dań i składników, za którymi zatęskniliśmy na koniec naszej wyprawy: mielone z ziemniaczkami i buraczkami, nutella, twarożek…
Czy Ty też masz apetyt na Kostarykę?
Zapraszam na wyprawę: ZOBACZ PROGRAM